Jak czuje się człowiek, który dał Radomiowi lotnisko?
- Absolutnie fantastycznie. Zawsze się dobrze czułem. Bardzo pan połechtał moje ego, ale to, niestety, nie ja spowodowałem, że to lotnisko jest w naszym mieście. Jeszcze przed wojną mądrzy ludzie zbadali ten teren i postanowili, że akurat w tym miejscu, na tym właśnie wzgórzu - na ok. 182. m nad poziomem morza powstanie lotnisko cywilne na Sadkowie. I to im tak naprawdę zawdzięczamy ten obiekt. Ja tylko doprowadziłem do „powrotu do przeszłości”.
A nie denerwuje pana, że praktycznie każdy, kto z panem rozmawia teraz, w 2017 roku, zadaje panu pytanie o tę właśnie inwestycję? To wprawdzie aż pięć lat, ale tylko fragment pańskiego dorosłego, zawodowego życia.
- Nie do końca. Każdy, kto ze mną rozmawia, przede wszystkim zadaje pytanie: „kiedy będzie twoja nowa płyta?” (śmiech).
Dwa lata temu nasz radiowy kolega rozmawiał z panem i już wtedy obiecał pan koncert formacji Omen w Radomiu.
- Pracujemy nad tym.
Jak to jest? Bo mi to kompletnie nie pasuje jedno do drugiego – jest pan kojarzony z Prawem i Sprawiedliwością, z partią przecież konserwatywną, w której są ludzie z pewnymi „klasycznymi”, że się tak wyrażę, zasadami. A pan mi nie pasuje do tej formacji kompletnie. Przecież w latach 90. nosił pan długie włosy!
- Oczywiście! Ale poglądy polityczne, sposób życia, mentalność i ekstrawagancje to są całkiem inne historie. Ja tego tak nie postrzegam – przecież każdy poza obowiązkami czy poglądami ma również jakieś swoje pasje. A moją pasją jest muzyka. Jednocześnie proszę pamiętać, iż sam rock'n'roll jest konserwatywny, a kilku znacznych polityków PiS też nosiło długie włosy i było rock'n'rolowcami, np. marszałek Marek Kuchciński i szef klubu PiS Ryszard Terlecki.
Od tamtych lat ta pasja nie uległa zmianie i nie poszła w innym kierunku? Przecież w tamtych latach to był wyznacznik zachowań młodych ludzi. Rock, kontestacja wobec budzącego się kapitalizmu... Granie w garażu, przegrywanie kaset i płyt. Sam pamiętam, że były to czasy szalonych pomysłów, rodzących się razem z demokracją i wolnym rynkiem.
- Tak było. Dzisiaj, z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że złagodniałem. Porównując brzmienie i „pazur” moich dawnych piosenek i tych z nowej płyty, to jest ogromna różnica. Nawet ja, który nie jestem obiektywny w tym zakresie, stwierdzam, że człowiek złagodniał. Ale został rock and roll, został klimat, zostało takie czucie bitów... To jest fajne.
Nie wypada po czterdziestce mieć „pazura”?
- Przeciwnie! Czas płynie nieubłaganie i tego się nie da zmienić. Ale jeśli człowiek nie ma jakiegoś celu poza egzystencją, poza pracą, to - moim zdaniem - szybko kapcanieje. I starzeje się dużo szybciej niż ludzie, którzy mają jakieś swoje marzenia, swoje hobby; bez względu na to, czy to jest muzyka, czy coś innego.
Będąc prezesem zarządu dużej, znaczącej spółki - PGE Energia Odnawialna ma pan czas na coś więcej poza pracą?
- Owszem, z czasem jest coraz gorzej. Ale wymyśliłem, żeby z kolegami z Radomia spotykać się w weekendy, a w tygodniu wynająłem sobie salę prób na warszawskiej Woli i na co dzień z niej korzystam.
Tęskni pan do Radomia, kiedy pan gra na Woli, a nie tutaj, u nas?
- Pewnie, że tęsknię. To jest moje miasto, tutaj się wychowałem i znam praktycznie każdy kamień. W moich młodych czasach nie było nas stać na taksówki, bardzo często nie mieliśmy na bilet, więc podróżowaliśmy po mieście albo rowerem, albo pieszo. Dlatego człowiek poznał wszystkie zakamarki i zagadki tego miasta.
Czy wtedy Radom nie wydawał się panu bardzo kolorowy i bardzo ludny? Teraz gdzieś to wszystko umknęło.
- Pęd, otaczająca nas elektronika, szybkość życia powodują, że nie zwracamy uwagi na szczegóły. To jest słabe, bo przez to zatracamy - gdzieś w sobie - ten smak i klimat miasta. Kiedyś ludzie nie mieli tylu samochodów, poruszali się po mieście komunikacją publiczną albo pieszo i częściej się spotykali, choćby gdzieś na chodniku, na ulicy. Były rozmowy. A dziś na ulicy nie spotyka się prawie nikogo. Jeżeli pan chce się z kimś spotkać, musi pan zadzwonić, ustawić termin, dopasować... To idzie w złym kierunku.
I mówi to prezes spółki, która też się w jakiś sposób przykłada do tego, że żyjemy w szybkim tempie życia bardzo komercyjnego, bardzo nowoczesnego i bardzo korporacyjnego...
- Jeżeli ludzie postanowili żyć w społeczności elektroniki, Internetu, w dobie szybkiej komunikacji to potrzebują energii. Jednym z takich źródeł jest energia odnawialna, czyli wiatr, woda i słońce. Moja spółka ma za zadanie pokryć to zapotrzebowanie ludności w Polsce i wypełnić dyrektywy Unii Europejskiej.
A jakie ma szanse na sukces?
- Energia Odnawialna już ma sukces! Mamy 48 elektrowni wodnych i wiatrowych, fotowoltaicznych, zapewniamy Polsce MOC w wysokości kilku tysięcy megawatów energii i prężnie się rozwijamy, bo powstają następne. Przede wszystkim jednak zabezpieczamy Polskę przed wahnięciami napięcia w sieci. Mamy cztery najpoważniejsze elektrownie szczytowo-pompowe, które w momencie niedoboru energii w ciągu 7 sekund wpuszczają ją do sieci, a kiedy energii jest za dużo, odbieramy ją z nadwyżki energii w sieci, pompując wodę do górnych zbiorników, żeby mieć na gorsze czasy.
A nie chciałby pan, żeby pańska spółka była kluczową energetyczną spółką w Polsce?
- To jest niemożliwe. Choćby z tego względu, że każdy kraj swoją energetykę opiera na dostępnych surowcach. Polska jest jednym z największych krajów w Europie z potężnymi zasobami węgla: i kamiennego, i brunatnego, więc przez najbliższe dziesiątki lat prawdopodobnie nie zrezygnujemy ze swojego dobra narodowego, bo i po co? To samo robią Niemcy - do końca wykorzystują swoje zasoby węgla. Chociaż o tym się nie mówi, a mówi się, w jaki sposób inwestują w energetykę odnawialną. A ja powiem, że np. w tym roku Niemcy budują trzy czy cztery potężne bloki energetyczne o mocy 4 gigawatów. Trzeba pamiętać, że my, jako Polska budujemy mozolnie swój MIX energetyczny, w którym udział tzw. zielonej energii systematycznie rośnie. I pewnie w najbliższych dziesięcioleciach ten trend się utrzyma, bo i zasoby naszego węgla będą powoli topniały. Niestety, zielona energia jest bardzo kapitałochłonna i niestabilna energetycznie, ale jednocześnie bezemisyjna pod kątem CO2. Natomiast nie mam pewności, czy akurat ona będzie tym najważniejszym źródłem energii w przyszłości – może to będzie np. wodór.
Za półtora roku wybory samorządowe. Przy kim postawi pan krzyżyk na głosowaniu?
- Nie znam kandydatów.
To uproszczę – przy której partii?
- A jakie partie będą wystawiać swoich kandydatów?
Załóżmy, że Platforma, PiS, Nowoczesna, Kukiz. Może PSL i SLD.
- Najbliżej mi, oczywiście, do Prawa i Sprawiedliwości. Jeżeli wystawią kandydata równie sprawnego operacyjne jak prezydent Andrzej Kosztowniak, to na pewno zyska moje poparcie.
Mówi się o Arturze Standowiczu, o Annie Kwiecień - w różnych konfiguracjach. Jeśli wygra PiS, prawdopodobnie dostanie pan propozycję powrotu do Radomia, jako szef Portu Lotniczego Radom.
- Czy taka propozycja padnie, czas pokaże. Natomiast ja nie muszę dostawać propozycji powrotu do miasta, bo to jest moje miasto. Nie muszę tutaj mieć specjalnego zaproszenia, paszportu i wizy. Muszą się starać inni, którzy pretendują do bycia radomianami.
Czyli nie jest pan „słoikiem odwrotnie zakręconym”, który wyjechał z Radomia i udaje, że tego miasta nie zna?
- Nie. W Warszawie zawsze podkreślam, że jestem z Radomia i to jest moje miasto. Mogą mnie nazywać „słoikiem”; nie mam nic przeciwko temu (śmiech).
Nie denerwuje pana, że ludzie zdolni, inteligentni, z potencjałem wyjeżdżają z Radomia, bo wysysa ich głównie pobliska Warszawa?
- To prawda. Ale to jest problem lokalnych polityków, którzy nie zapewniają możliwości rozwoju tym ludziom na miejscu.
Ma pan swoje ulubione miejsce w Radomiu?
- Mam.
I…?
- Ono jest tylko moje.
Nie zdradzi nam go pan?
- Wolę zachować te odrobinę czegoś tylko swojego (śmiech).
To duże zdziwienie, kiedy czyta się pańską biografię zawodową, że człowiek tak młody, tak szybko piął się po szczeblach kariery. I nikt nie może powiedzieć, że były to szczeble kariery wspomagane przez układy partyjne. Pracował pan i w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, ma pan papiery zarządcy nieruchomości, stworzył pan lotnisko w Radomiu, zarządzał pan modlińskim lotniskiem, podlegały panu lotniska wojskowe w Radomiu, Nowym Mieście nad Pilicą oraz Sochaczewie. Dlaczego tak wysoko i tak od razu?
- Ja tego tak nie odbieram - że „tak wysoko i tak od razu”. Zawodowo pracuję od 20 lat i dla mnie to jest absolutnie naturalne - ciężko na to pracowałem i za każdym razem, kiedy dostałem ofertę albo czułem, że jest potrzeba zmiany, to się do tego mocno przygotowywałem. W moim życiu zawodowym nie ma przypadku - za każdym razem do następnej roli muszę być przygotowany. To jest i wada, i zaleta. Konsekwencja, nieustępliwość i ambicje zawodowe.
A to nie wynika z tego zacięcia rockowego sprzed 25 lat?
- Na pewno (śmiech). Generalnie frontmani kapel rockowych - i nie tylko rockowych - to są ludzie, którzy są ze swej natury przywódcami. To jest naturalny składnik osobowości.
Jak w latach 90. wszedł pan jako frontman kapeli do Izabelin Studio - to było czołowe studio w tamtych latach – to o czym pan marzył?
- Marzyłem, żeby nasza płyta sprzedała się w jakiś masakrycznych ilościach egzemplarzy. I bardzo zabiegałem, by naszym menedżerem była pani Kanclerz.
Pani Katarzyna Kanclerz to była „Caryca” polskiego show-biznesu. Tak ją niektórzy nazywali. Albo Królowa. Kobieta, która potrafiła stworzyć wielkie gwiazdy. Dlaczego nie stworzyła gwiazd z was?
- Chyba przeceniliśmy swoje możliwości; tak to odbieram z perspektywy czasu. Zachłysnęliśmy się trochę i studiem, i towarzystwem. Bo nagrywaliśmy płytę na zmianę z zespołem Piersi z Pawłem Kukizem. I nam to bardzo imponowało - że się zamieniamy miejscami w studiu z bardzo znanymi ludźmi. Naszymi kolegami, ale jednak bardzo znanymi. Którzy potrafią przekazać swoje myśli w tak fantastyczny sposób.
1996 rok to była 20 rocznica Radomskiego Czerwca. Postanowiliście coś wtedy zrobić.
- To było troszeczkę inaczej. Wtedy w Radomiu byliśmy znaną kapelą i radomskie środowisko byłych przywódców Solidarności, byłych przywódców robotniczych protestów '76 poinformowało nas, że jest kręcony film - tryptyk dokumentalny o wydarzeniach Czerwca '76. I że reżyserzy z Łodzi poszukują grupy rockowej, która nagra piosenkę do tego filmu. Wytypowali kilka zespołów, m.in. nas. Pan Jacek Gwizdała z reżyserem Wojtkiem Maciejewskim pokazali nam tekst i muzykę. Okazało się, że piosenka Krzysztofa Kelusa „Czerwony Radom” absolutnie nam nie leży i nie jesteśmy w stanie tego przerobić na utwór rockowy. Zaproponowaliśmy więc nagranie czegoś swojego w tamtym klimacie – i tak powstała piosenka „76”.
Początek fajny. A kiedy wylano wam kubeł zimnej wody?
- Dość szybko. Wydaliśmy płytę, zrobiliśmy muzykę do filmu i po jakichś koncertach nie udało nam się jednak podpisać umowy z firmą fonograficzną Zig-Zag, na co bardzo liczyliśmy. Dokładnie nie pamiętam, z czego to wynikało - prawdopodobnie z jakiegoś błędu jednego z menedżerów. Kiedy nie ma sukcesów, zaczynają się pretensje. I nas też to spotkało. Zaczęliśmy robić swój interes w postaci klubu muzycznego JUMP w Radomiu, na Limanowskiego... I jak się pojawiły napięcia i niezrozumienie, po prostu się rozstaliśmy.
A co teraz?
- Teraz jest fantastycznie! Po latach postanowiliśmy spróbować robić to, co kochamy. Zresztą każdy z nas do tego mocno tęskni i każdy gdzieś tam coś sobie tworzył, pisał, komponował. We trzech, z pięciu z podstawowego składu, tj. z Radkiem Czajorem i Pawłem Buczmą, reaktywowaliśmy zespół Omen, a następnie dołączyli do nas wspaniali i znani muzycy: Rafał Balicki i Piotrek Żak. Do dzisiaj nagraliśmy chyba ze 30 piosenek.
Najbardziej ulubiony z ulubionych z tych nowych kawałków?
- Z piosenek, które nagraliśmy, 11 zostało przez naszego wydawcę zakwalifikowanych na płytę, która ukaże się 1 września. W maju rozpocznie się promocja singla z tej płyty. Z tych dwóch piosenek na singlu najbliższy jest mi numer „Chwila”. Drugi „Samer” jest bardzo wesoły, wakacyjny, nastrajający pozytywnie. A „Chwila” jest takim numerem z podtekstem.
Tomasz Siwak, prezes PGE Energia Odnawialna - kiedyś i dzisiaj znów rockowiec, bez długich włosów. Nawet i mnie, i panu tych włosów troszeczkę mniej się na górze zrobiło...
- Dzisiaj medycyna estetyczna potrafi zrobić cuda. Jak będę do tego tęsknił, to strzelę sobie treskę albo zrobię tatuaż (śmiech).
Nie ma pan tatuaży?
- Oczywiście, że mam!
A gdzie?
- Na ramieniu. Jestem motocyklistą i od zawsze mam na ramieniu Harley'a Davidsona.
Jeździ pan TYM motorem?
- Jasne. Zresztą mam kilka motocykli.
Kiedy pan zaczyna sezon?
- Już zacząłem. W Radomiu. 1 stycznia.
A ulubiony model?
- Bardzo lubię Harley'a Muscle i uwielbiam Yamahę Warriora.
Nie odczuwa pan czasami takiego dyskomfortu, że to się nie da w jednym człowieku pomieścić tyle naraz?
- Nie. Mnie to absolutnie nie przeszkadza. A moi bliscy to akceptują - mojej córci Gabi to się bardzo podoba.
Nie pytam o rodzinę, nie pytam o dom, ale zapytam o miłość. Czym dla pana jest miłość?
- To bardzo osobiste pytanie. Czym dla mnie jest miłość? Uczuciem, które nie da się wypowiedzieć słowami. To coś, co ściśnie za serducho, uderzy w żołądek i nie pozwala zapomnieć.
To życzę, żeby to uczucie było z panem zawsze.
- Bardzo dziękuję.