- Czy to był pana najlepszy sezon w dotychczasowej karierze?
- Jeden sezon, który spędziłem w Politechnice Warszawskiej, moja drużyna zakończyła na wyższym miejscu w tabeli. Jednak wtedy mój wkład w wynik zespołu był niewielki. Myślę, że miniony sezon był najlepszy w moim wykonaniu. A także miejsce, które zajęliśmy na koniec sezonu – szóste – było odpowiednie na możliwości klubu i tego zespołu.
- A pan był prawdziwą gwiazdą radomskiego zespołu. Razem z Arturem Szalpukiem ciągnęliście grę Cerradu Czarnych Radom i w pewnym momencie nawet doprowadziliście drużynę do pierwszego miejsca w tabeli PlusLigi.
- Uciekam od słowa „gwiazda”. Ale to fakt, że z Arturem mieliśmy duży wpływ na grę zespołu. Pierwsze runda była bardzo fajna i przez długi czas utrzymywaliśmy się w czołówce. Święta spędziliśmy na podium, więc to był bardzo dobry okres dla Cerradu Czarnych Radom, dla mnie i dla Artura.
- Czy wzajemna gra was nakręcała? Była między wami rywalizacja? Bo w końcu walczyliście o miejsce w reprezentacji Polski.
- Między mną i Arturem nie było wielkiej rywalizacji. Było duże prawdopodobieństwo, że będziemy razem występować na boisku, więc nie musieliśmy rywalizować o miejsce w składzie. To była bardziej współpraca niż rywalizacja. A jeżeli chodzi o miejsce w reprezentacji, to tam już była walka, ale nie taka wielka. Przed Berlinem trener jasno postawił na mnie, a przed Tokio na Artura. Ale muszę przyznać, że to był mój już dziesiąty sezon w lidze. W tym czasie miałem wielu partnerów na boisku. Z jednymi pracowało się lepiej, z innymi gorzej. Artur zalicza się do ścisłej czołówki, jeżeli chodzi o koleżeństwo i współpracę.
- W kwietniu rozmawiałem z Arturem i pytałem go o walkę o miejsce w Berlinie. Wtedy Artur przegrał i z uśmiechem stwierdził, że kilka razy odgryzł się panu na treningu i sprzedał kilka kuksańców. Jak było tym razem? Jak pan zareagował na brak miejsca w kadrze na Tokio i to, że zajął je panu kolega z zespołu?
- Bardzo naturalnie. Oczywiście byłem zawiedziony faktem, że nie pojechałem do Japonii. Nie wiem, czy da się gdzieś znaleźć sportowca, który będzie zadowolony z faktu, że trener go odrzuca. Ale łatwiej było mi to znieść, bo wiedziałem, że moje miejsce zajął Artur Szalpuk. Jesteśmy dobrymi kolegami i życzę mu wszystkiego najlepszego. A nawet jeżeli na kolejne turnieje trener będzie wybierał Artura, to będę mu kibicował. To bardzo dobry chłopak. Jest młody i niesamowicie utalentowany, a do tego ma fajną mentalność. On jest przyszłością polskiej siatkówki. Dlatego nie boli, że zajmuje moje miejsce w kadrze. Choć wiadomo, że nic mu nie będę oddawał bez walki. Zawsze będę robił wszystko, żeby grać w reprezentacji, ale jeżeli zastąpi mnie Artur, to nie będę ubolewał.
Najlepsze wiadomości video z Radomia znajdziesz na naszym kanale na YouTube - TUTAJ.
- Myśli pan o igrzyskach w Rio? Reprezentacja wywalczyła awans do Brazylii, a pan jest w szerokiej kadrze.
- Myślę, że nie pojadę na igrzyska. Moje szanse raczej można liczyć w promilach niż procentach. Jeżeli chłopaki będą zdrowi, do Brazylii poleci czwórka przyjmujących: Michał Kubiak, Rafał Buszek, Mateusz Mika i Artur Szalpuk. Już się z tym pogodziłem. Oczywiście, jeżeli będę miał jeszcze możliwość podniesienia rękawicy, to będę walczył. Ale wydaje mi się, że w Tokio ta czwórka udowodniła, że warto na nich stawiać i wątpię, żeby trener zmieniał na tej pozycji. Reprezentacja tego nie potrzebuje.
- A nie ma pan trochę żalu do trenera Antigi? Patrząc na statystyki, był pan najlepszym przyjmującym PlusLigi, a w kadrze gra Buszek, Mika czy Szalpuk, którzy w tym zestawieniu byli zdecydowanie gorsi.
- Absolutnie nie mam żalu do Antigi, a przeciwnie jestem mu niesamowicie wdzięczny. Przed tym sezonem już dawno zapomniałem o reprezentacji Polski. A nagle w środku rozgrywek Antiga mnie wyrwał z tej szarości i powołał do szerokiej kadry, a potem wziął na turniej do Berlina. Dzięki niemu przeżyłem niesamowite emocje, złapałem wiele pewności siebie. To on pokazał mi, że zawsze warto walczyć i marzyć o reprezentacji. Ja już byłem przez siebie skreślony, a nagle w wieku 28 lat trafiłem do kadry i zadebiutowałem w biało-czerwonej koszulce w dniu swoich urodzin. Tak że nie mogę mieć do niego żalu. Oczywiście, trudno jest się pogodzić z kolejnymi skreśleniami, ale muszę je zaakceptować. Wiem, że dla niego to nie jest łatwe, ale musi dokonywać wyboru. Wyniki go bronią i nie mam zamiaru z nim dyskutować. Jeżeli skreśli mnie jeszcze raz, trudno. Ale za każdym razem, kiedy da mi szansę, stawię się na zgrupowaniu i będę walczył o miejsce w składzie.
- W minionym sezonie pracował pan w zespole z Raulem Lozano. Jakim Argentyńczyk był trenerem. Bo kiedy przed laty prowadził reprezentację Polski, to wszyscy twierdzili, że jest bardzo wymagającym szkoleniowcem, wręcz katem.
- Raul tak samo wymagał w kadrze 10 lat temu, jak i teraz w Radomiu. Ja z reprezentacji słabo go znałem, choć byłem na jednym zgrupowaniu. Ale za to Daniel Pliński sporo z nim przeżył w kadrze i opowiadał nam, że Raul w Radomiu był inny. Nie znaczy, że gorszy czy lepszy; po prostu inny. Na pewno jest bardzo dobrym trenerem i człowiekiem. Pod jego okiem wielu z nas zrobiło progres. Teraz dobrze widać to po reprezentacji Iranu, z którą pracował zaledwie miesiąc, a zdołał ich nastawić i wywalczyć awans na igrzyska. Raul potrafi zmieniać mentalność zawodników. Nie czyni cudów, ale nakłania do ciężkiej pracy. Razem z nim wykonaliśmy wielką robotę, a on próbował wpłynąć na naszą świadomość. Powtarzał, że mamy być pewni siebie, że warto trenować i wierzyć w to, co się robi. My na treningach nie odprawialiśmy czarów, ale ciężko pracowaliśmy.
- I to przyniosło efekt.
- Ale te efekty zawsze mogły być lepsze.
- To prawda, niewiele wam zabrakło do medalu.
- Zawsze można wrzucić kamyk do ogródka. Myślę, że byliśmy bliżej czwórki niż piątego miejsca. Bo do półfinałów zabrakło nam niewiele. Kilka spotkań mogliśmy zakończyć lepiej, choć w niektórych meczach wyrwaliśmy też to, co nam się nie należało. Najbardziej żałuję punktów straconych z Kędzierzynem i Bielskiem, bo te mecze były pod naszą kontrolą, dosyć łatwo oddaliśmy punkty, których później nam zabrakło w końcowym rozliczeniu.
- Czy chciałby pan, żeby Raul Lozano wrócił do Radomia? Bo pod koniec sezonu była mowa, że Raul po igrzyskach z Iranem może ponownie objąć stery w Cerradzie Czarnych.
- To, czego ja chcę, nie ma żadnego znaczenia. Bardzo cenię Raula jako trenera i cieszę się, że mogłem z nim pracować, ale nie będę się bawił w żadne spekulacje. To było pewne, że Raul wyjedzie do Iranu i teraz nie jest odpowiedni moment, żeby zastanawiać się nad jego powrotem. Myślę, że powinniśmy uwierzyć w nowego - starego trenera, czyli Roberta Prygla. On przez cały sezon był z nami i uczył się od Raula. Robert ma duże doświadczenie. Od lat jest w siatkówce. Ja wierzę w Roberta, a on wierzy w nas i tak naprawdę nie ma się co skupiać na tym, co by było, gdyby był Raul.
- Po tym sezonie w zespole Cerradu Czarnych Radom doszło do sporych zmian personalnych. Odeszło dziewięciu zawodników. Został tylko pan, Michał Ostrowski, Bartłomiej Bołądź i Jakub Zwiech. Przyszło wielu nowych. Jaki to może być zespół?
- Mogę się wypowiadać tylko na temat tych zawodników, którzy są już zgłoszeni. Wiem, kto jeszcze może do nas przyjść, a będą to gracze, którzy nie przyjdą siedzieć na ławce, tylko będą stanowić o sile tej ekipy. A jeżeli chodzi o zawodników, którzy już przyszli, to jestem optymistycznie nastawiony. Trafiło się nam dwóch bardzo dobrych Amerykanów. To reprezentanci swojego kraju, najlepszy środkowy i libero ligi francuskiej. Bardzo doświadczeni gracze. Dodatkowo w środowisku siatkarskim jest opinia, że jak Amerykanie chodzą dwójkami, to bardzo pozytywnie wpływa na zespół. Powinni nas zarażać swoją mentalnością i nastawiać optymistycznie do walki. Do tego zjawiło się dwóch młodych graczy: Tomek Fornal i Kuba Ziobrowski. Obaj należą do bardzo utytułowanego rocznika, są mistrzami świata kadetów i przyszłością polskiej siatkówki. Jest nowy przyjmujący Jakub Urbanowicz i I-ligowej drużyny Ślepsk Suwałki. To dobre ruchy transferowe Cerradu Czarnych Radom.
- Ciągle brakuje rozgrywającego.
- Trener cały czas trzyma rękę na pulsie. On wie, kogo potrzebujemy i kogo warto sprowadzić. Musze uspokoić kibiców, bo te ruchy, które już teraz się odbyły, świadczą, że w klubie dzieje się dobrze i kolejne wzmocnienia będą jeszcze lepsze.
- Będzie pan kapitanem nowej drużyny?
- O tym zadecyduje drużyna albo trener. Czasem to autonomiczna decyzja trenera, a czasem jest głosowanie zawodników. Dwa lata temu głosowaliśmy i Daniel Pliński został kapitanem stosunkiem głosów 11:1.
- Teraz będzie pan jednym z najbardziej doświadczonych zawodników.
- Nie da się tego ukryć, będę najbardziej doświadczonym plusligowcem. Nie wiem, czy koledzy mnie wybiorą, ale myślę, że jestem już gotowy do roli kapitana. Zjadłem sporo siatkarskiego chleba. Wiele przeżyłem, nie tylko w Radomiu, ale i innych miastach. To nie jest takie proste - bycie kapitanem, to nie tylko opaska pod numerkiem. Kapitan ma spory wpływ na funkcjonowanie drużyny. Najłatwiej jest powiedzieć: „tak, chcę być kapitanem, będę dobrym kapitanem”. Ale o tym się nie mówi, to się po prostu czuje. Jeżeli będzie mi dane zostać kapitanem, to będą bardzo dumny i będę starał się z tej roli wywiązać należycie.
- Zmieńmy temat. W maju był pan zawodnikiem ligi libańskiej! I to nie był pana pierwszy kontakt z tym egzotycznym kierunkiem.
- Faktycznie, już raz byłem mistrzem Libanu. Zapamiętali mnie tam i w tym roku dostałem telefon z kolejną propozycją. Drużyna, do której pojechałem, przegrywała w finale 0:1. Byłem tam ściągany w trybie pilnym. Co prawda, mogły mnie zablokować formalności, bo był długi weekend majowy. Instytucje nie pracowały, a trochę tych formalności przy zrobieniu międzynarodowego transferu było , ale na szczęście udało się to zrobić w jeden dzień. Wsiadłem do samolotu i po chwili byłem w Libanie. Zabrakło wyniku, bo dwa mecze przegraliśmy po 0:3 i zostałem tylko wicemistrzem Libanu, a tam liczy się tylko zwycięstwo.
- To była krótka, ale ciekawa przygoda?
- Oj, bardzo ciekawa. Liban nie jest daleko, ale to całkowicie inna mentalność. To inny świat. A same rozgrywki są zwariowane. Zawodnicy przylatują, zagrają jeden słabszy mecz i wylatują, a za chwilę są już kolejni. Istne szaleństwo.
- I przez tydzień gry w Libanie zarobił pan tyle, ile w Radomiu przez miesiąc, dwa, trzy?
- Nie chcę rozmawiać o pieniądzach. Godnie zarobiłem. Parę groszy mi wpadło, ale nie będę mówił, jaka to była kwota.
- Jest pan zawodnikiem aktywnym w social media. Skąd pomysł na kreowanie swojego wizerunku przez Twittera czy Instagrama?
- Nie ma w tym głębszej myśli o kreowaniu wizerunku. To jest pełen spontan. W wakacje jestem aktywniejszy, bo mam więcej czasu i czasem wrzucę jakieś zdjęcie na Instagrama czy napisze coś na Twitterze. To nie jest nic wielkiego.
- Swego czasu było spore zamieszanie z pana wpisem na Twitterze.
- Faktycznie, wtedy mocno skrytykowałem Jerzego Janowicza. To było po słynnej już porażce w Pucharze Davisa na Torwarze. Nazwałem go burakiem. Wtedy zrobiło się o mnie głośno; nawet Polsat chciał mnie nagrać do „Wydarzeń”, ale ostatecznie się tam nie pojawiłem.
- A czy dzięki korzystaniu z social mediów ma pan lepszy kontakt z kibicami?
- Czasem ktoś się do mnie odezwie w ten sposób i poprosi o koszulkę czy autograf, ale to nie jest nic wielkiego. Nie jest to tak wielka skala popularności, żeby mnie to męczyło. Ale znam historię kolegów z reprezentacji, u których kontakt z kibicami urasta do rangi problemu.
- W minionym sezonie ROSA Radom została wicemistrzem Polski. W naszym mieście powoli zaczyna się boom na koszykówkę. Czy wy, jako siatkarze czujecie się zagrożeni, że wasi kibice odwrócą się od was i wybiorą ROSĘ. Czy przeciwnie - sukcesy ROSY was nakręcają i chcecie im dorównać?
- Kiedyś czytałem wywiad z Andrzejem Niedzielanem, który porównywał mentalność Holendrów i Polaków. Jeżeli polski rolnik ma sąsiada, który ma krowę, a on nie ma krowy, to wtedy myśli, jak zabić krowę sąsiada. Natomiast Holender w tej samej sytuacji myśli, co zrobić, żeby mieć dwie krowy. Ja nie jestem klasycznym Polakiem. Sukcesy ROSY bardzo mnie cieszą. Mam znakomity kontakt z chłopakami. Jak się spotkamy na mieście, to rozmawiamy, a nie uciekamy przed sobą. Bardzo lubię rozmawiać z trenerem Kamińskim, który tłumaczy mi wiele koszykarskich zagrywek. A każdy sukces ROSY mnie bardzo cieszy. Radom nie jest miastem obsypanym sportowymi sukcesami, tak że z każdego powinniśmy się cieszyć. Nie zazdroszczę im, ale doceniam ich ciężką pracę. A nam nie pozostaje nic innego, jak zdobyć mistrzostwo Polski, żeby przyćmić sukcesy ROSY.
Najświeższe wiadomości z Radomia i regionu znajdziesz na profilu CoZaDzien.pl na Facebooku - TUTAJ.