- Pojedzie pan na igrzyska olimpijskie do Rio de Janeiro?
- Nie wiem. Nie siedzę w głowie Stephana Antigi. Musimy poczekać na powołania. A poza tym wcześniej nasza reprezentacja na te igrzyska musi wywalczyć kwalifikację. Ja wiem, że w Polsce się przyjęło, że nam z urzędu się należy miejsce na igrzyskach, ale wcześniej musimy pojechać do Tokio i wywalczyć przepustkę do Brazylii. Ja jeszcze kompletnie o Rio nie myślę i skupiam się na najbliższych meczach PlusLigi.
- Ale gdzieś po nocach śni pan i marzy o wyjeździe na igrzyska? Chce pan po raz kolejny pojechać do Brazylii?
- Wiadomo, olimpiada to marzenie każdego sportowca. Również i moje. Jeżeli udałoby się je zrealizować już w tym roku, to byłbym super szczęśliwy. Jak na razie wszystko w mojej karierze bardzo szybko się toczy. A co do drugiego wyjazdu do Brazylii... Faktycznie już tam byłem - razem z reprezentacją, na finale Ligi Światowej. A nigdy nie marzyłem, żeby w tak młodym wieku odwiedzić wiele różnych krajów i to nie w ramach wycieczki, jako turysta, ale jako reprezentant kraju na meczu.
- Spędził pan z kadrą cztery miesiące. Czy jest pan już pełnoprawnym członkiem zespołu?
- Licząc występy w Baku, to na kadrze byłem od lipca do połowy października. I na pewno teraz czuję się już swobodniej niż na początku.
- Ale trochę pana zabolało, że w ostatniej chwili wypadł pan ze składu na turniej w Berlinie, a w dodatku z kadry wygryzł pana kolega z zespołu?
- Wojtkowi Żalińskiemu sprzedałem za to dwa razy w twarz! Żartuję; to była sportowa rywalizacja. Na tamten moment Wojtek prezentował się lepiej niż ja. I bądźmy szczerzy: czy w Berlinie grał Wojtek, czy byłbym tam ja, to nie miało większego znaczenia, bo obaj bylibyśmy tam uzupełnieniem składu. Wojtek zagrał kilka akcji i pokazał się z dobrej strony. Oczywiście, wolałbym być razem z reprezentacją w Berlinie, ale gdy wróciłem ze zgrupowania do domu, to nie płakałem w poduszkę i nie jadłem chipsów, ale przyjąłem to na spokojnie.
Artur Szalpuk w obiektywie cozadzien.pl
- W bardzo młodym wieku trafił pan do profesjonalnej siatkówki. Debiutował pan na parkietach PlusLigi, zanim skończył 18 lat.
- Faktycznie. Jeszcze nie skończyłem wieku juniora, a już grałem w PlusLidze. Miałem sytuację, że łączyłem występy w juniorskim zespole MDK Warszawa z grą w Politechnice.
- A później błyskawicznie – i dosyć nagle - trafił pan do reprezentacji Polski.
- Po moim drugim sezonie w Politechnice Warszawskiej dostałem powołanie do szerokiej reprezentacji Polski. Pojechałem na pierwsze zgrupowanie kadry, a potem razem z Olkiem Śliwką zostaliśmy odesłani do gry w kadrze B, która przygotowywała się do występu na Igrzyskach Europejskich w Baku. Myślę, że to był dla nas wielki plus, bo tam mieliśmy zdecydowanie więcej czasu do gry. Poza tym nasz występ w Azerbejdżanie o mało co nie zakończył się zdobyciem medalu; zabrakło nam zaledwie kilka punktów, a przecież rywalizowaliśmy tam z naprawdę silnymi reprezentacjami, które grały w niemal najsilniejszych składach. Jeszcze w Baku dostałem telefon od trenera Antigi, żebym przyjechał do pierwszej reprezentacji na ostatnie mecze Ligi Światowej. I tak trafiłem do „dorosłej” kadry narodowej.
- Przez debiut w reprezentacji odwołał pan w ostatniej chwili wczasy z dziewczyną. Bardzo się na pana zdenerwowała, kiedy na trzy dni przed wyjazdem dowiedziała się, że nici z wakacji w ciepłych krajach?
- Na szczęście rozmawialiśmy przez telefon, bo inaczej to latałyby talerze (śmiech). Oczywiście, żartuję. Moja dziewczyna jest bardzo wyrozumiała i choć żałowała, że nie pojedziemy na wakacje, to bardzo się cieszyła, że zrobię kolejny krok w mojej zawodowej karierze. Pojechała ze mną do Krakowa i kibicowała mi w trakcie debiutu w reprezentacji Polski. A co do wakacji, to szkoda, że nie wypaliły, bo mieliśmy jechać razem z Krzysiem Bieńkowskim i Olkiem Śliwką. Ale zamiast nas pojechała moja siostra, która dostała niespodziewany prezent.
- Pana dziewczyna jest obecna na każdym spotkaniu Cerradu Czarnych Radom?
- W tym roku - po raz pierwszy od trzech lat, opuściła jedno spotkanie. Wszystko ze względu na naukę, bo Ola studiuje w SGH w Warszawie i ma bardzo ciężkie studia. Ale jak tylko może, to jest na każdym moim spotkaniu i mocno mnie dopinguje.
- A raz o mało jej pan nie znokautował.
- Faktycznie. Po jednym ze spotkań podchodzę do moich rodziców i Oli. Cieszyłem się, bo wygraliśmy ten mecz, ale oni mieli dla mnie inną wiadomość. Ola nie widziała jednego z setów, bo piłka po moim ataku trafiła ją prosto w nos i nie mogli zatamować krwawienia. Na szczęście nic poważnego jej się nie stało.
- Jak wspomnieliśmy, na najwyższym poziomie zaczął pan grać w wieku lat 18, ale dopiero przed tym sezonem wyprowadził się pan z rodzinnego domu. Długo się pan wahał przed wyjazdem do Radomia?
- Moi koledzy jeszcze wcześniej wyprowadzali się z domów, bo jak mieli 15 lat, to wyjeżdżali do Spały. Podczas mojego pierwszego sezonu w PlusLidze jeszcze mieszkałem z rodzicami, ale już rok temu się od nich wyprowadziłem i mieszkałem na drugim końcu Warszawy. Czy długo się wahałem? Jeszcze dwa lata temu gra blisko miejsca zamieszkania miała dla mnie znaczenie. Teraz już nie. W życiu mężczyzny zawsze przychodzi taki czas, że trzeba odciąć pępowinę i się wyprowadzić z rodzinnego domu. Dlatego przy podpisywaniu kontraktu z Cerradem bliska odległość od Warszawy nie miała znaczenia. Gdybym miał lepszą ofertę z innego klubu, to pojechałbym dalej. Ale po prostu oferta z Radomia była najlepsza, dlatego tutaj trafiłem.
- Często pan wraca do Warszawy?
- Na początku sezonu bardzo rzadko się to zdarzało, teraz już trochę częściej. Wszystko po to, żeby ułatwić życie mojej dziewczynie - jak ja przyjadę do Warszawy, to zaoszczędzę jej podróży do Radomia. Ale jeżeli mam wolny dzień, to wolę zostać w Radomiu, niż tracić dwie godziny na podróż do Warszawy. Lepiej zostać, poleżeć i poleniuchować.
- Pana tata również był siatkarzem?
- I to całkiem niezłym. Zdobył mistrzostwo Polski, grając w pierwszym składzie AZS-u Olsztyn. Później sięgnął po pierwszy medal w historii Jastrzębskiego Węgla i grał w barwach Legii Warszawa, która wtedy występowała w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Choć ja z jego występów mam tylko przebłyski, pamiętam je z kaset, tata zawsze zabierał mnie na halę i tam stawiałem pierwsze siatkarskie kroki.
- A teraz często daje panu wskazówki?
- Nic z tych rzeczy. Ale często rozmawiamy o siatkówce. I jeśli go zapytam, daje mi rady. Czasem się sprzeczamy, ale generalnie mój tata stara się nie wtrącać w to, co robię na boisku.
- Ale to on polecił pana Kubie Bednarukowi, który dał panu szansę na debiut w PlusLidze?
- Wiele razy to słyszałem - że tata grał z Kubą Bednarukiem w jednym klubie, a potem z Mariuszem Szyszko i dlatego teraz jestem w Radomiu. Ludzie różne rzeczy gadają... Przyzwyczaiłem się do tego. Ale tata nic mi nigdy nie załatwiał. Kuba Bednaruk gdzieś mnie wypatrzył albo polecili mnie skauci. Byłem młodym zawodnikiem z niskimi wymaganiami finansowymi i pasowałem do jego koncepcji zespołu. Poszedłem wtedy do Warszawy jako uzupełnienie zespołu i tyle.
- I od razu został pan gwiazdą Politechniki.
- W pierwszym meczu zostałem MVP spotkania, ale nie byłem gwiazdą. To za duże słowo.
- Będzie pan siatkarzem do emerytury?
- Jeżeli zdrowie mi na to pozwoli i będę mógł grać w najwyższej klasie rozgrywkowej, to tak. Klamka zapadła już dawno. Już jak dostałem szansę od Politechniki i się okazało, że mogę grać w pierwszym składzie ekstraklasowego zespołu, to wiedziałem, że to będę w życiu robił. Od najmłodszych lat chciałem być sportowcem. Grałem w piłkę nożną, ale moja koordynacja ruchowa nie do końca pasowała do tego sportu. Lubiłem również koszykówkę i piłkę ręczną. Gdybym nie został siatkarzem, na pewno odnalazłbym się w innym sporcie. Ale już w wieku 13 lat zdecydowałem, że będę trenował siatkówkę.
- Ale poza siatkówką patrzy pan w przyszłość? Studiuje pan coś?
- Studiuję na uczelni w Opolu zarządzanie marketingiem w sporcie. Moja uczelnia wspiera sportowców. Nie muszę się tam często pojawiać i wystarczy, że na czas oddam prace zaliczeniowe. Wcześniej studiowałem w Warszawie na uczelni, która miała mnie wspierać, ale się okazało, że muszę bardzo często być na zajęciach i nie mogłem tego pogodzić z regularnymi treningami w klubie.
- Jak wyglądają zarobki w siatkówce? Bo kibice czytają o niebotycznych pensjach piłkarzy. A jak na ich tle wyglądają polscy siatkarze?
- Myślę, że nie możemy narzekać, ale też nie ma nas co porównywać do piłkarzy, bo to zupełnie inne światy. Zarobki w siatkówce są porównywalne do tych w klubach koszykarskich czy szczypiornistów. W PlusLidze mamy trzy kluby, które bardzo dobrze płacą, a potem są kolejne zespoły, które dają mniej i mniej, aż do tych najsłabszych. Ale tak, jak mówię - nie mamy na co narzekać, bo przede wszystkim płacą nam za to, co lubimy robić. To jest w tym najfajniejsze. Wracając do zarobków piłkarzy... Nawet do tych z polskiej ekstraklasy wiele nam brakuje.
- Czy dobry siatkarz PlusLigi jest w stanie przez całą karierę zarobić tyle, żeby wystarczyło mu do końca życia?
- Jeżeli dobrze zainwestuje pieniądze i nie roztrwoni ich w trakcie kariery, na pewno jest w stanie odłożyć na emeryturę.
- Ma pan wymarzony klub, któremu od dzieciństwa pan kibicuje i kiedyś chciałby zagrać w jego barwach?
- Urodziłem się w Olsztynie i zawsze kibicowałem AZS-owi. To były jeszcze czasy PZU, kiedy w ich składzie grał Mariusz Szyszko. Jak byłem w Olsztynie, zawsze chodziłem na mecze i to był mój ulubiony klub. Ale teraz tak na to nie patrzę. Aktualnie o wyborze klubu decydują różne aspekty. Chociażby finanse, zbudowanie drużyny i moja pozycja w niej oraz to, kto jest trenerem.
- Chciałby pan spróbować sił w lidze zagranicznej?
- W pewnym momencie kariery na pewno. Oczywiście, jeżeli moje umiejętności będą wystarczające. Ale przez najbliższe dwa, trzy lata to się raczej nie wydarzy.
- Pana kontrakt z Cerradem Czarni Radom kończy się po tym sezonie. Zostanie pan dłużej w Radomiu?
- Jeszcze nie wiem.
Ale rozmawia Pan o przedłużeniu kontraktu z radomskim zespołem?
- Tak. Mogę powiedzieć tyle, że prowadzę rozmowy z Czarnymi, ale mam też propozycje z dwóch innych zespołów. Przed dokonaniem wyboru przeanalizuję wszystkie czynniki - czy będę grał, kto będzie w składzie, kto będzie trenerem, także warunki finansowe. I dopiero wtedy podejmę decyzję. Ale na razie jeszcze kilka spotkań ligowych przed nami i na nich najmocniej się koncentruję.
- Przed przyjściem do Radomia mówił pan, że ważna jest dla pana osoba Raula Lozano i to, że Argentyńczyk będzie pracował w Czarnych, miało bardzo duże znaczenie. Jak pracuje się z Lozano?
- Powiedziałem, że to był jeden z czynników. A na współpracę z Raulem narzekać nie mogę. Wbrew temu, co o nim mówiono, to bardzo spokojny trener. Rozmawiałem na jego temat z Danielem Plińskim, który wcześniej pracował z nim w reprezentacji Polski i Daniel powiedział, że Raul bardzo się zmienił od tamtego czasu. Jest zdecydowanie spokojniejszy. Więc ja o Raulu mogę się wypowiadać tylko w dobrym tonie. Zresztą nasze wyniki pokazują, że odwalił w Radomiu kawał dobrej roboty.