Nie wypadało pokazywać się na imprezie bez towarzystwa kobiety, a już nie daj Panie Boże pokazać się ze starszą od siebie panną. Każdy mężczyzna po 30 roku życia, który nie miał stałej partnerki życiowej uważany był po prostu za odmieńca. Mało tego, w jeszcze dawniejszych czasach, stary kawaler musiał płacić specjalny podatek - bykowe za to, że ma żony (w redakcji do dziś mój serdeczny kolega Sebastian mówi, że powinienem płacić bykowe). To w obecnym świecie może nieco dziwić, ale tak niestety było.
Singlem być!
Dziś single mają zdecydowanie łatwiej, żeby nie powiedzieć mają raj na ziemi. Nie tylko nie są wytykani palcami, ale nie muszą płacić podatków za swój stan cywilny (choć kolega Sebastian jasno się temu przeciwstawia). Postęp cywilizacyjny zrobił swoje. Chodzi tu nie tylko o czasy kiedy rządziła szlachta, ale i o m.in. porównanie do PRL-u, gdzie niejednokrotnie (szczególnie na wsiach i w małych miasteczkach) zachowały się dziwne społeczne reakcje na nieco podstarzałych mężczyzn stanu wolnego. Niemniej jednak nasze społeczeństwo na przestrzeni ostatnich trzech dekad przeszło ewolucję w tym temacie. Zmieniło się nie tylko postrzeganie takich osób, ale i stosunek do nich. Oczywiście nie wszyscy ludzie dopuścili do swoich głów pewnych zmian, ale osoby z taką mentalnością są już w zdecydowanej mniejszości. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zechce zainteresować się naszym życiem osobistym. Dopóki stare pokolenia nie zostaną zastąpione nowymi, dopóty będziemy mieli z takim zjawiskiem do czynienia jeszcze przez jakiś czas. Nie mniej jednak życie singla jest dziś o wiele łatwiejsze niż kiedyś. Dokonała się wreszcie pewna normalizacja, a ludzie żyjący w pojedynkę nie muszą już liczyć się z wrogo nastawioną lokalną społecznością. Nie chcę tu jednak lansować mody na bycie samemu czy osób, które popadają ze skrajności w skrajność (po nieudanym związku obrażają się na płeć przeciwną i dla nich bycie singlem jest ok).
Przecież bycie samotnym tak naprawdę nie zawsze było ok. Można się oszukiwać, a nawet doszukiwać się w tym tylko i wyłącznie samych zalet, ale człowiek od pradziejów żył w stadzie, gromadzie, społeczeństwie i wreszcie w parze. I wszyscy, którzy zaklinają się, że do końca swoich dni za wszelką cenę pozostaną sami, zaburzają cechy człowieka, które kształtowały się przez tysiące lat. Niemniej jednak - nic na siłę, ale w parze jest przecież łatwiej niż w pojedynkę. Najlepiej widać to u osób w naprawdę podeszłym wieku, kiedy dochodzi do śmierci jednego z małżonków, a potomstwo zapomina o rodzicu.
Bycie singlem nie zawsze musi objawiać się kolorowo. Mało tego, od jakiegoś czasu zauważyłem pewne zjawisko. Otóż moi koledzy, którzy dzielnie trzymają się w stanie kawalerskim, zaczynają się zmieniać. Ja przez niektórych uważany jestem za dziwaka, ale to tylko dlatego, że jestem specyficzny i czasem moje wymagania są po prostu oderwane od rzeczywistości. Wracając do kolegów, to wiadomo, że wraz z wiekiem wymagania każdego wzrastają, a ludzie się zmieniają. Po licznych konwersacjach i konsultacjach na temat fajnych koleżanek, dało się zauważyć, że starsi kawalerzy po prostu "dziadzieją" (redakcyjny kolega Sebastian też tak twierdzi).
Niegdyś wystarczało, że kobieta była ładna, aby ktoś mógł się nią zainteresować. Na podstawie jej urody i inteligencji, można było sklasyfikować czy jest odpowiednia do wyjścia i zabawy, czy też do ślubnego kobierca. Jednak wraz z przebiegiem ewolucji naszego społeczeństwa okazuje się, że bycie mądrą i ładną już nie wystarcza. Z przykrością muszę stwierdzić, że coraz częściej pojawiają się opinie, że wymagania w stosunku do kobiet, z którymi umawiamy się jednorazowo na lody (jakkolwiek rozumiemy to stwierdzenie), są większe niż w stosunku do partnerek, które rodzą nasze dzieci. Nie należy zrozumieć mnie źle. Nie dajmy się usidlić tym bezmózgim blacharom z fajnym biustem i niezłymi nogami (przepraszam za te ostre słowa), pamiętajmy najpierw o działaniach prewencyjnych, a dopiero potem o naprawie sytuacji.
W tym miejscu należy również zaznaczyć, że kobiety na jeden raz mają o wiele łatwiej niż nasze żony. O ile na początku małżeństwa mężatki cieszą się zainteresowaniem partnera, to wraz z biegiem lat ich rola przeradza się w prawdziwy maraton wymagań (często wykluczających się nawzajem). Mężczyznę nudzi kiedy małżonka upiera się przy swoich racjach (zawsze nie ma racji), kiedy dzwoni do swojego męża z żalami, że nie może zaparkować - mimo, że specjalnie jeździ lepszym autem niż facet, żeby przypadkiem krzywda jej się nie stała. Prawdziwy mężczyzna chce aby jego żona nie tylko słuchała się go ale i... (tu się zaczyna cała litania, ale przytoczę najważniejsze sprawy) racjonalnie inwestowała pieniądze (nie tylko kosmetyki i ubrania) czy otwarcie mówiła o swych potrzebach seksualnych i wprowadzała je w życie.
Te różne wymagania sprawiają, że budowanie związku, miłości, czułości schodzi na zupełnie inny plan niż ten, który powinien być pierwszy. Owe wymogi poświęcone są tylko jednej sferze życia i wzajemnie się wykluczają. Hmm... może powinniśmy być w związkach z dwoma kobietami na raz? Jedna byłaby grzeczna, mądra, czuła i troskliwa, a druga byłaby ciągle rozgrzanym wulkanem kipiącym seksem. Bo rzadko trafiają się przypadki, kiedy tak dwie różne osobowości tkwią w różnym ciele. A może to my - mężczyźni, podstarzali faceci mam już całkiem poprzewracane w głowach? Czyżbyśmy sami nie wiedzieli czego chcemy? Ale zaraz zaraz... kobieta przecież zmienną jest (same to podkreślają) to może mogą się one zmieniać jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki? I to w taki sposób jak my byśmy chcieli? Pomyślmy sobie bierzemy różdżkę i już: wamp - grzeczna z kucykami - nimfomanka - ambitna pani domu - wamp - i ponownie bezcenna małżonka.
Podsumowując te wszystkie przemyślenia, sobie i innym singlom (moim kumplom) życzę samych trafnych wyborów. Nie mniej jednak ja ślubu i wesela nie polubię nigdy. Panowie pamiętajmy, że podobno życie jest tylko jedno...