– Barabanienie iłżeckie to specyficzny zwyczaj, który jest intensywnie praktykowany – mówi Justyna Górska- Streicher, etnolog z Muzeum Wsi Radomskiej.
Mieszkańcy Iłży nie wyobrażają sobie Świąt Wielkanocnych bez barabanienia. – Kiedy byłam małym dzieckiem czkałam do późnych godzin na to kiedy bęben będzie w mojej okolicy – mówi mieszkanka Iłży. – Barabanienie jest to raczej czas wyczekiwania, słuchania i nikt nie ma do nikogo pretensji, że np. jest za głośno.
Tradycja barabanienia ma ponad 400 lat i jest kojarzona z bębnem z XVII wieku, który jest przechowywany w kościele. Barabanienie rozpoczyna się w nocy z Wielkiej Soboty na Niedzielę Wielkanocną. Kończy się o godzinie 6 rano przed kościołem zapowiadając mszę rezurekcyjną. Jest to oznajmianie najważniejszej chwili dla chrześcijanina, czyli zmartwychwstania Jezusa. – Są wzmianki w literaturze, że już w okresie średniowiecza, po mszach rezurekcyjnych młodzi chłopcy doprowadzali do wybuchów – mówi Justyna Górska- Streicher. – Był to znak radości, symbolicznego rozstąpienia się ziemi, która rodzi nowe życie, ale również otwierającego się grobu Chrystusa, któremu towarzyszył huk.
Jest też legenda, głosząca, że wielkanocne bębnienie jest związane z potopem szwedzkim, który ponoć miał być w Iłży w okresie Wielkiej Nocy – opowiadam Tomasz Pietrzykowski. – Barabanienie czyli dźwięk bębna, który miał być sygnałem szwedzkim do natarcia i wystrzały, które towarzyszyły podczas tego ataku.
Barabanienie jest inicjatywą, która nie jest moderowana przez żadną organizację. – Jest jakaś zamknięta grupa mężczyzn, która chodzi z bębnem i często przechodzi to z pokolenia na pokolenie – tłumaczy Justyna Górska- Streicher. – W pewien sposób jest to prestiż dla tych osób, które w tym uczestniczą.
– To jest tradycja, często rodzinna. Mój dziadek bębnił, a teraz kolej na mnie – mówi Tomasz Pietrzykowski. – Jestem dumny, że mogę chodzić z tym samy bębnem na którym grał mój dziadek.
Baraban jest niesiony przez mężczyzn, którzy obchodzą miasto zatrzymując się co jakiś czas. Właśnie wtedy następuje bębnienie. – Akurat u mnie jest pierwszy przystanek bębniarzy – mówi Andrzej Pietrzykowski. – Taka wizyta to wyróżnienie.