[gallery id=1200]
Anna Kupidura w piątek (8 sierpnia) przed szóstą rano wykonała około 50 telefonów do różnych służb. Nigdzie nie chciano jej udzielić pomocy. - Kilka minut przed szóstą zadzwoniłam na Pogotowie Wodociągowe i poprosiłam, żeby udrożniono rów na Bulwarowej. Bo wiedziałam, na sto procent, że jest zapchany. Usłyszałam, że nie ma ekipy na pogotowiu. Dzwoniłam wszędzie, ale mnie odsyłano - relacjonuje. - Godzinę później przyjechali wszyscy, łącznie z prezesem Wodociągów. Ale wtedy było za późno - całe osiedle już pływało – mówi rozżalona Anna Kupidura. - Był czas, żeby temu potopowi zapobiec. Ze sztabu kryzysowego podrzucili nam worki. Ale bez piasku! Kiedy zadzwoniłam, powiedzieli, że wywrotka z piaskiem jest przy Bulwarowej. Na co mi taka pomoc?
Dom jest systematycznie zalewany
Jak twierdzi Anna Kupidura, ich dom jest zalewany systematycznie od kilku lat. Problemem jest rów melioracyjny, znajdujący się zaraz za ich posesją. – Jest dość szeroki, ale w tym miejscu się zwęża, ponieważ wchodzi na prywatną posesję. Prawo w Polsce jest takie, że nie można na prywatnej posesji go poszerzyć. Dlatego wystarczą niewielkie opady, żeby woda w tym miejscu się spiętrzyła i nas zalała – mówi rozżalona kobieta. - Tak jest przynajmniej dwa razy do roku, od sześciu lat. Mniejsze zalania są cztery, a nawet sześć razy w roku. Jesteśmy załamani, nie mamy już siły. Inna sprawa, że Wodociągi Miejskie nie czyszczą rowu, nie udrażniają. To by bardzo pomogło, ale nikt nie chce się tym zająć. Powiedziano nam, że problem rozwiąże wybudowanie grobli, ale nikt tego nie robi.
Dwa tygodnie temu udało się uniknąć podobnej tragedii, bo opady były mniejsze. - Stałam nad tym rowem i płakałam. Dzwoniłam do wszystkich; sprawą zainteresował się wyłącznie radny Wędzonka. Ściągnął ekipę z Wodociągów i udrożnili rów. Tylko dlatego nas nie zalało. Dzisiaj nie udało się zapobiec tragedii – mówi kobieta.
Mieszkańcy ponieśli ogromne straty
Po godzinie 7 rano w piątek woda błyskawicznie wdarła się na podwórko i do domu państwa Kupidurów. - To był moment; podmyło i wybiło szambo, wszystko się rozlało. W domu śmierdzi; boję się, że się potrujemy. Zniszczyło nam wszystkie uprawy. Jeszcze nie byłam u kur; nie wiem, czy się nie potopiły. Jest bagno i smród – mówi właścicielka posesji.
Czworo domowników nie ma pracy, zarabia wyłącznie mąż pani Anna. Hodowali więc warzywa i owoce w przydomowym ogródku, ale teraz woda wszystko zniszczyła. - To miały być nasze zapasy na zimę. Przecież trzeba coś jeść. Nic w tym roku nie będzie, nasza praca poszła na marne. Jesteśmy załamani! Nie stać nas na ubezpieczenie, a w domu wszystko pleśnieje – wyjaśnia kobieta.