Sytuacje takie miały w Radomiu miejsce już wielokrotnie. Pierwszy taki przypadek pamiętam w roku 2006 (wtedy zacząłem się interesować lokalną sceną polityczną), kiedy to mandatu radnego zrzekł się Ryszard Fałek. Powód? Powołanie na wiceprezydenta do spraw oświaty przez Andrzeja Kosztowniaka. Kolejnym radnym, którego dosyć dobrze zapamiętałem, a który zdobywając zaufanie wyborców stwierdził, że lepiej będzie mu poza radą miejską, był Jakub Kluziński z mało obecnie aktywnego stowarzyszenia Kocham Radom. Jeśli ktoś o nim nie słyszał, to przypomnę, że skupiało dość wartościowych i ciekawych ludzi. Sam miałem kiedyś nadzieję, że może stać się początkiem odpartyjnienia samorządu. Tak się jednak nie stało. A ludzie, którzy zagłosowali na Kluzińskiego w 2010 roku, w 2011 mogli się dowiedzieć, że zamiast ich kandydata w radzie znajdzie się 19-letni Dariusz Maciąg. Kluziński postanowił bowiem poświęcić się całkowicie swojej pracy w jednym z banków w Warszawie. A samo stowarzyszenie powoli przeszło w polityczny niebyt.
Po wyborach samorządowych w 2014 roku mandatu zrzekło się wielu radnych. M.in. Karol Semik i Jerzy Zawodnik, którzy porzucili zasiadanie w radzie, gdy zostali powołani przez Radosława Witkowskiego na wiceprezydentów. Mateusz Tyczyński również wolał stanowisko przy prezydencie, a Anna Kwiecień i Andrzej Kosztowniak zdobyli mandat poselski w wyborach parlamentarnych. Z zasiadania w radzie zrezygnował też Waldemar Kordziński. On z kolei porzucił mandat z powodu objęcia stanowiska wiceprezesa w miejskiej spółce Radkom.
Teraz też możemy mieć istny wysyp chwilowych radnych. Tuż po wyborze z mandatu zrezygnował Artur Standowicz, który nadal zamierza piastować funkcję wicewojewody mazowieckiego. Kolejnym radnym, który wzgardził zaufaniem wyborców, jest Mateusz Tyczyński. Ma nadal piastować stanowisko dyrektora Kancelarii Prezydenta Radomia. Również Konrad Frysztak i Jerzy Zawodnik zrezygnowali z funkcji, jaką powierzyli im wyborcy. W ich przypadku ma to związek z tym, że być znowu wiceprezydentami. Prawdopodobnie w tym roku do grona chwilowych radnych dołączy jeszcze Katarzyna Kalinowska z Nowoczesnej. Powód? Zapewne ten sam co u jej poprzedników. Wszyscy pamiętają kampanijne zapewnienia, że ma zostać jednym z wiceprezydentów.
Czy to jest moralne? Bo jak to inaczej nazwać, gdy na znanych i rozpoznawalnych nazwiskach w mieście można uzyskać dobry wynik całego ugrupowania, a gdy przyjdzie powyborcza, szara rzeczywistość, można pokazać wyborcom, gdzie ma się ich zaufanie oraz głosy. Nie chcę tu stygmatyzować jednego czy drugiego ugrupowania, bo takie działania mają miejsce od dawna, niezależnie od opcji politycznej. Gdybym sam startował na radnego, ciężko by mi było powiedzieć głosującym: „dzięki za poparcie, ale ja właściwie radnym być nie chciałem i rezygnuję”. Zachowanie takie trudno nawet nazwać dziecinnym. W takich przypadkach widać, że nie chodzi o to, czego oczekują mieszkańcy. Ważne jest to, że jeśli zaproponują stanowisko za lepszą kasę, to interes tych, których dany kandydat miał reprezentować, ma najzwyczajniej w...
Parafrazuję piosenkę Ewy Bem „Wyszłam za mąż, zaraz wracam” - „Byłem radnym, zaraz wracam/ Może nawet jeszcze prędzej/ Bo w tej radzie się ja? Nie zagnieżdżę. W radzie było nieźle całkiem/ Tylko nudno i nudniej wciąż/ Więc wyszedłem, jak wychodzi ktoś/ Kto ma już dość. I tak gromadnie radni, dziękując za głosy zostali bezradnymi. Czy warto było na nich głosować?