Został pan właśnie, w wieku 40 lat, prezydentem dużego miasta. Jak zaczęła się pana polityczna droga?
- W 2003 roku zapisałem się do Platformy. Wtedy to była partia z poparciem rzędu 10-12 procent, za PiS, SLD i nawet Samoobroną. Więc nie byliśmy na topie, nie rozdawaliśmy stanowisk. Ale wtedy PO opierała swój program na sprawach dotyczących gospodarki i przedsiębiorczości. A ja od 1998 roku byłem młodym przedsiębiorcą, prowadziłem własną firmę i uważałem, że mogę doradzać ugrupowaniu.
Akurat postawą Platformy wielu przedsiębiorców jest dziś bardzo zawiedzionych...
- Na początku PO była partią liberalną, bardzo rynkową. A potem przyszło mocne zwarcie z PiS i siłą rzeczy spektrum spraw, którymi Platforma się zajmowała, bardzo się poszerzyło. Po objęciu władzy PO tym bardziej nie mogła być partią tylko przedsiębiorców i musiała brać pod uwagę interesy wszystkich grup społecznych. Moje motywy wstąpienia do partii są aktualne i do dzisiaj zgadzam się z jej programem, ale politycy muszą czasami podejmować trudne decyzje. Weźmy też pod uwagę, że w 2008 roku wybuchł olbrzymi finansowy kryzys. Polsce udało się przejść przez niego suchą stopą, ale koszty tego musieliśmy ponieść.
Wróćmy do pana kariery... Można powiedzieć, że była dość szybka?
- Moje wejście w politykę to był przejaw realizacji zainteresowań, które zawsze miałem. Wiedziałem, że mam na temat przedsiębiorczości coś do powiedzenia, ale nie planowałem kariery politycznej. Dopiero później, kiedy wszedłem w środowisko, w otoczenie Ewy Kopacz, zapisałem się do PO i stwierdziłem, że mogę mieć realny wpływ na rzeczywistość. W 2005 startowałem do sejmu z ostatniego miejsca na liście. To było ciekawe doświadczenie. Ważniejsze jednak było kandydowanie do rady miejskiej w 2006 roku. Wcześniej mocno angażowałem się w kwestie działalności zawsze bardzo rozpolitykowanej Spółdzielni Mieszkaniowej Ustronie. Zajmowałem się też rzeczami drobnymi – takimi, jak progi zwalniające czy ogrodzenie placu zabaw. Kiedy to się zaczęło udawać, uznałem, że warto kandydować na radnego.
A w 2007 roku, z poparciem Ewy Kopacz dostał się pan do sejmu...
- Tak, przyjąłem propozycję Ewy Kopacz, że warto spróbować działalności na szerszą skalę. Długo zresztą wahałem się, czy będąc radnym kandydować na posła i rozmawiałem na ten temat z sąsiadami. Nie chciałem, żeby myśleli, że uciekam do Warszawy. W wyborach do sejmu otrzymałem w swoim okręgu najwyższą liczbę głosów, więc najwyraźniej rozumieli moją decyzję.
W tym roku z poparciem Ewy Kopacz został pan prezydentem Radomia. To poparcie nie stanie się balastem?
- Jestem dumny, że od 11 lat współpracuję z Ewą Kopacz, czuję się jej politycznym wychowankiem. Ona mnie do działalności społecznej pchnęła; powiedziała, że jeśli chcę zmienić rzeczywistość, to muszę mieć do tego narzędzia, czyli mandat wyborców. A jako prezydent Radomia stawiam na współpracę – z rządem, z sejmikiem wojewódzkim, co zresztą mocno podkreślałem w kampanii. Polityka to gra zespołowa i nie można się tego wstydzić. Jestem elementem wielkiej społeczności PO, na której czele stoi Ewa Kopacz.
Pytanie jest inne - czy prezydentem Radomia nie będzie kierował ktoś z tylnego siedzenia?
- Nikt nie będzie mną kierował z tylnego siedzenia. Ewa Kopacz wsparła Radosława Witkowskiego, ale nie będzie nim sterować. Współpraca z władzami centralnymi nie polega na ubezwłasnowolnieniu.
A z premierem Jarosławem Kaczyńskim za rok też będzie pan współpracował?
- Proszę spojrzeć, jak rozłożyły się siły w sejmikach w ostatnich wyborach samorządowych. Nic nie wskazuje na to, żeby za rok PiS wygrał wybory w sposób pozwalający mu rządzić w Polsce.
Przejdźmy do problemów Radomia... Zagłosowało na pana 4 proc. wyborców więcej niż na Andrzeja Kosztowniaka. To pokazuje, że Radom jest dość równo podzielony. Jest szansa, żeby te podziały zasypać? Czy będzie pan współpracował z 14 przedstawicielami PiS w radzie miejskiej? Pana wyborcy mogą przecież powiedzieć, że PiS-u już we władzach nie chcieli i dlatego zagłosowali na pana...
- Nie jestem zwolennikiem tworzenia bastionu jakiejkolwiek partii. I zapewniam, że nie będzie w Radomiu bastionu jednej partii. Moja prezydentura musi być oparta na współpracy, moim zadaniem jest sklejenie radomian. Dziś moją partią jest Radom i muszę wykorzystać szerokie spektrum sił politycznych i społecznych. Przez siedem lat w sejmie napatrzyłem się na bardzo ostre i permanentne spory polityczne i uważam, że takich nie należy przenosić do samorządów.
W Radomiu głosy wyborców każą odpowiedzialnie zachowywać się jednej i drugiej stronie. Nie wyobrażam sobie, żeby dobre projekty dla miasta były torpedowane przez radnych PiS tylko dlatego, że są zgłaszane przeze mnie.
Ależ taką sytuację wyobrazić sobie bardzo łatwo. PiS mówi jasno, że oczekuje zaproszenia do sprawowania władzy. Zapytajmy wprost - czy możliwe jest, żeby Andrzej Kosztowniak został wiceprezydentem?
- Nie namówicie mnie dzisiaj na żadne spekulacje personalne. Występuję jeszcze z pozycji prezydenta elekta. O personaliach i nominacjach możemy mówić po zaprzysiężeniu, które odbędzie się prawdopodobnie we wtorek.
Dziś Radom jest postrzegany jako sypialnia albo źródło taniej siły roboczej dla Warszawy. Radni PO regularnie w ostatnich latach zarzucali Andrzejowi Kosztowniakowi, że nie ma wizji rozwoju miasta. Pan ją ma? Czym Radom, według pana, ma być?
- Radom ma się stać prawdziwym, silnym ośrodkiem regionalnym południowego Mazowsza, nie oderwanym od powiatu i subregionu radomskiego. Żeby tak się stało, musi tu powstać silny i nowoczesny rynek pracy. Bez tego mieszkańcy Radomia i okolicznych powiatów będą szukali miejsca do życia w innych rejonach kraju.
A jakimi lepszymi od poprzednika narzędziami do tworzenia rynku pracy będzie pan dysponował?
- To źle postawione pytanie. Narzędzia są tak naprawdę te same, trzeba je tylko lepiej wykorzystać. Ja myślę o nowym otwarciu w traktowaniu specjalnej strefy ekonomicznej na Wośnikach. Przy współpracy z Agencją Rozwoju Przemysłu trzeba pozyskać inwestorów w tej części miasta. To ostatni tak wielki rezerwuar terenów gospodarczych. W Warszawie już ich właściwie nie ma. Poza tym trzeba rozwinąć Radomską Strefę Gospodarczą, która ma zaktywizować małych i średnich przedsiębiorców, nie tylko z Radomia.
I z tego będzie te 8 tysięcy obiecanych miejsc pracy?
- To dwa główne założenia. Po roku przyjedzie czas na podsumowanie działań w tych dziedzinach. Trzeba tylko trzymać kciuki, żeby nie przyszedł niespodziewany kryzys gospodarczy, bo to na pewno utrudniłoby zadanie zmniejszenia bezrobocia w mieście.
Kiedy będzie w Radomiu hala sportowo-widowiskowa?
- To, że rok temu prezydent Andrzej Kosztowniak nie przyjął 15 mln zł na budowę hali, mocno opóźniło realizację projektu.
Ostatnio minister Andrzej Biernat mówił w Radomiu, że jest jeszcze czas – w listopadzie, grudniu - na złożenie wniosku na dofinansowanie budowy hali...
- Zgodnie z zapewnieniami, wrócimy z ministrem Biernatem do kwestii pozyskania pieniędzy z ministerstwa sportu na inwestycję. Oczywiście, że będziemy składać wniosek. Kto i kiedy dokładnie to zrobi, to są kwestie wtórne.
Hala może zostać przeprojektowana tak, żeby jej koszt był mniejszy?
- Wszystko jest możliwe. Najpierw muszę jednak poznać szacunkowy koszt inwestycji. 80 mln to wycena mojego poprzednika. Ja mam prawo poznać aktualizację wyceny. Czy będzie to 60 czy 120 mln zł, zobaczymy.
Które z przedsięwzięć rozpoczętych lub zainicjowanych przez Andrzeja Kosztowniaka będzie pan kontynuował? Które wstrzyma? Myślimy tu np. o budowie filharmonii, remoncie placu Jagiellońskiego, powstaniu muzeum historii Radomia czy parku kulturowym Stary Radom.
- Są projekty, których wstrzymać nie można, np. obwodnica południowa czy remont ul. Młodzianowskiej. Reszcie trzeba się przyjrzeć. Jeśli chodzi o inwestycje, w kampanii mówiłem przede wszystkim o budowie hali, trasy N-S i utwardzaniu dróg gruntowych. Chciałbym się z tego wywiązać. A czy w planach znajdzie się budowa muzeum historii Radomia albo filharmonii? Dziś tego nie wiem.
A w Port Lotniczy Radom miasto nadal będzie pompować pieniądze?
- Zaraz po zaprzysiężeniu zamierzam spotkać się najpierw ze skarbnikiem miasta, a potem właśnie z prezesem spółki lotniczej. Muszę wiedzieć, na jakim etapie są rozmowy z inwestorami i przewoźnikami. Najpierw poznajmy wizję rozwoju lotniska cywilnego prezesa, potem będziemy podejmować decyzje. Mogę tylko obiecać, że decyzje dotyczące Portu Lotniczego Radom będą podejmowane w szerszym kręgu, na pewno nie tylko w gabinecie prezydenta. Tutaj w grę wchodzą ogromne pieniądze, a sprawa będzie rzutowała poważnie na budżet miasta.