Jaja, woda i gałązki wiecznie zielonych roślin w palmach – to symbole życia, bardzo ważne w tradycyjnych obrzędach związanych z Wielkanocą.
Wielkanoc to najbardziej radosne święta w roku. To czas rodzącej się do życia przyrody, a obrzędy i rytuały wyrażały tę radość, ale miały też zapewnić dobre plony. Wiele wielkanocnych zwyczajów świątecznych wywodzi się z tradycji przedchrześcijańskich, chociaż - jak wyjaśnia Justyna Górska Streicher, etnograf i kustosz Muzeum Wsi Radomskiej - mają też wymiar chrześcijański, równie ważny.
Jajko, jako symbol życia, który od wieków intryguje, na tradycyjnej wsi radomskiej odrywa istotną rolę. Przede wszystkim jaja przyozdabiano, a potem się nimi obdarowywano. Jaja były używane do zabaw wielkanocnych i komunikacji, ale też po prostu je jedzono. Rodzina malowała na Wielkanoc od 60 do 120 jaj. Cały, poprzedzający święta, Wielki Tydzień malowała je szczególnie panna na wydaniu. W Lany poniedziałek matka chrzestna dawała po pisance swoim chrześniakom.
- Kultura tradycyjna to kultura przekazu niewerbalnego. Mówiono, ale nie słowami, lecz symbolicznie – mówi etnograf.
Jajo – symbol życia
W Poniedziałek Wielkanocny młodzi mężczyźni polewali wodą panny na wydaniu. A panna spośród tych, którzy ją polali, wybierała jednego kawalera, któremu po południu zanosiła tych 60 malowanych przez cały tydzień jaj. On polewając ją, informował, że jest nią zainteresowany, ona zanosząc jaja, mówiła, że go wybiera. - Wtedy już wieś wiedziała, że po żniwach będzie wesele – mówi dr Górska-Streicher.
Polewanie wodą i zanoszenie jaj kryje też symbolikę prokreacyjną. - Jeżeli ja cię oblewam wodą, to wierzę w to, że jestem w stanie to życie przekazywać. A ja ci przekazuję jajo, odpowiadając na twoje zaloty, też symbol życia - tłumaczy etnograf.
Ale były też panny, które nikomu nie zanosiły malowanych jaj. - Panny niedostępne mogły się spodziewać, że w najbliższą środę popielcową zostanie im do ubrania przyczepiony kloc. Później ten zwyczaj ewoluował - przyczepiano nie ciężkie kloce, ale drewniane zabawki. To była informacja, że już czas, żeby młoda kobieta na kogoś się zdecydowała w nadchodzące święta. Bo może zostać starą panną. Bardziej współcześnie ten zwyczaj też jest stosowany – przyczepia się puszki do tylnego zderzaka samochodu takiej opornej panny – mówi kustosz.
Kiedy milkną dzwony...
W Wielki Czwartek cichną dzwony w kościołach. Nie było zegarków, więc porę dnia ludzie rozpoznawali, obserwując przyrodę i nasłuchując kościelnych dzwonów, które np. biły na Anioł Pański w samo południe. W Wielki Czwartek i w Wielki Piątek dzwony milkną, a pojawiają się drewniane kołatki wielkopostne. Młodzi chłopcy biegali po wsi i ogłaszali kołatkami, że już pora zbierać się do kościoła.
Wielki Piątek w tradycyjnej kulturze to dzień zakazów. - To dzień oczekiwania, ale też i czas, kiedy umartwiamy się wspólnie z Chrystusem. Nie wolno w Wielki Piątek rąbać drew; wszystko do rozpałki powinno być przygotowane wcześniej. Nie wolno niczym bić i tłuc, używać ostrych narzędzi, nie wolno szyć. Wierzono, że jeśli się to robi, to tak, jakby wbijało się gwoździe w ciało Chrystusa – wyjaśnia Justyna Górska-Streicher.
Kiedyś w Wielką Sobotę nie święcono pokarmów w koszyczku, lecz wszystko co było przygotowane na święta. I to ksiądz najczęściej przyjeżdżał do dworu, więc całymi rodzinami przynoszono pokarmy w koszach, nieckach, nawet szufladach z kredensu. Jeśli nie we dworze, to zbierano się pod kapliczką przydrożną. - Zdarzało się, że przy tej okazji szlachcic czy pan ze dworu najuboższym rodzinom dodawał jedzenia – mówi kustosz skansenu.
Łyżeczka octu przed śniadaniem
Wielka Niedziela to bardzo barwny, atrakcyjny dzień. Rozpoczynał się udziałem całej rodziny w uroczystej mszy rezurekcyjnej. - Teraz Niedzielę Wielkanocną zaczynamy od śniadania. Musimy pamiętać jednak, że kiedyś rezurekcja zaczyna się o północy, więc to śniadanie po mszy było bardzo wcześnie, właściwie nad ranem. A za jedzeniem ludzie byli bardzo stęsknieni, bo post był traktowany restrykcyjnie, nie tak jak dziś - symbolicznie – mówi etnograf.
Zwyczajowo przed śniadaniem był wyścig konny z kościoła do wsi. - Wychodzono z mszy rezurekcyjnej, wsiadano do wozów i ścigano się, żeby jak najszybciej dojechać do domów. Była to symboliczna próba zapobiegnięcia niebezpieczeństwom, ale też kryła się za tym wiara, że im wcześniej do domu się przyjedzie, tym więcej tego błogosławieństwa się przywiezie. To szczęście, błogosławieństwo należało obwieźć też po polach, żeby dobrze w tym roku rodziły – opowiada Justyna Górska-Streicher.
Podobną funkcję miała obrzędowa procesja po mszy w Niedzielę Palmową. W tradycyjnej kulturze wierzono, że jeśli zatkniemy poświęconą palmę w pole lub choćby jej fragment, to zamykamy w polu sacrum.
Po wyścigu można już było zasiąść do wspólnego śniadania, które było poprzedzone spożyciem łyżeczki octu albo chrzanu. - Ten ostry smak miał przypominać umartwienie Chrystusa. To chwila na refleksję, po co świętujemy, po co się spotykamy. Dziś to zatrzymanie przed świętowaniem przybrało formę dzielenia się jajkiem i składania sobie życzeń – wyjaśnia kustosz.