Zdziwiło mnie bardzo zdjęcie z owej poniedziałkowej pikiety, na którym dojrzałem tych dwóch panów, którzy stali w zasadzie ramię w ramię. A przecież przynajmniej jeden z nich wcale tam stać nie musiał. Aby pokazać, kiedy ów konflikt się rozpoczął, cofnę się troszkę w czasie. Początek sporu to rok 2013, kiedy to w naszym mieście rządził Andrzej Kosztowniak, a wiceprezydentem od spraw oświaty był właśnie Ryszard Fałek. Wojciech Bernat zaś był mało komu znanym dyrektorem Zespołu Szkół Samochodowych. Dyrektorem, który zatrudniał na stanowisku nauczyciela historii ówczesnego radnego Prawa i Sprawiedliwości Sławomira Adamca. Współpraca między panami przebiegała zgodnie, aż do czasu, gdy Wojciech Bernat postanowił nie przedłużać umowy o pracę z Adamcem. Wtedy czar prysł i zaczęły się problemy dyrektora. Kończyła się bowiem jego pięcioletnia kadencja i miasto ogłosiło konkurs na stanowisko dyrektora „samochodówki”. Ówczesny dyrektor również w tym konkursie wystartował i do drugiego etapu przeszedł wraz z Anną Stańczyk, nauczycielką z Publicznego Gimnazjum nr 10 (wcześniej w tym gimnazjum pracował również Ryszard Fałek). Tuż przed rozpoczęciem procedury przewodniczący komisji (Ryszard Fałek) stwierdził, że pod jednym z dokumentów przedstawionych przez Wojciecha Bernata jest wprawdzie pieczątka i data, ale nie ma podpisu stwierdzającego zgodność dokumentu z oryginałem, a to jego zdaniem jednoznacznie dyskwalifikowało przyjęcie kandydata do dalszych przesłuchań w komisji. Bernat miał oryginał w samochodzie i po krótkim czasie doniósł go, ale wiceprezydent nie dopuścił już do przyjęcia dokumentu. Konkurs na dyrektora wygrała Anna Stańczyk, a Wojciech Bernat odwołał się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Ów stwierdził, że doszło do rażącego naruszenia prawa przez organ prowadzący w czasie przeprowadzania konkursu. Naczelny Sąd Administracyjny po odwołaniu władz Radomia w marcu 2014 roku wydał wyrok utrzymujący w mocy postanowienie sądu niższej instancji.
Później rozpoczęła się „kariera polityczna” byłego dyrektora - został kandydatem na prezydenta z SLD. W drugiej turze wyborów poparł Radosława Witkowskiego, startującego z PO. Pisząc prościej – poparł kandydata, który był w opozycji do władzy, z którą walczył w sądzie. Ufff...
Teraz (co bardzo cieszy i pokazuje, że jednak nie musimy się bez przerwy „żreć”) konflikt znikł. Nie od dziś wiadomo, że zgoda buduje. Czy tą zgodą jestem zbudowany? Trudno powiedzieć. Mam wrażenie, że Wojciech Bernat po tym, jak nie znalazł swojego miejsca w Sojuszu Lewicy Demokratycznej, ani nic nie zyskał popierając obecnie urzędującego prezydenta i nie potrafił zagrzać miejsca w szeregach Nowoczesnej, postanowił pokazywać się z „bezpartyjnymi”. Czy to zatem prawdziwa zgoda? Czy może brutalna rzeczywistość, zwana „sposobem liczenia głosów metodą D'Hondta” skłoniła panów do wspólnego wystąpienia? No i czy znajdzie się miejsce na liście u „bezpartyjnych” dla kandydata, który w żadnej partii nie znalazł swojego miejsca i chyba faktycznie jest bezpartyjny? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Nie od dziś wiadomo, że wspólny interes zbliża ludzi. A niezgoda rujnuje. Niektórych.