Zaczęło się banalnie. Długo broniłem się przed pisaniem felietonów. Zmieniło się to 26 stycznia 2017 roku. Pierwszy felieton „Potęgą stoczniową byliśmy od zawsze” nie miał jeszcze swojej stałej rubryki. Ta pokazała się dopiero na początku lutego. Od tego czasu udało mi się zebrać swoje grono czytelników. Zarówno tych, którym podobały się moje felietony, jak i tych, którzy krytykowali wszystko – niezależnie o czym pisałem. Lubiłem czytać ich opinie. Często mnie bawiły. W tym momencie chciałem pozdrowić mojego stałego hejtera, który regularnie przekręcał moje nazwisko. Wszak zawsze powtarzałem: „szanuj hejtera swego, bo możesz nie mieć żadnego”. Mimo głosów krytyki (i mimo nazwy „NieObiektywnym okiem”) starałem się zachować obiektywizm. Nie krytykowałem konkretnych ugrupowań, ale głupotę poszczególnych osób, a ciosy starałem się rozdawać po równo. Tak, aby żadnego ugrupowania nie faworyzować. Oczywiście za dobre pomysły, ciekawe projekty czy też działanie dla dobra miasta i jego mieszkańców nie raz chwaliłem niektórych polityków czy lokalnych działaczy. Starałem się pisać o sprawach lokalnych, pisać zabawnie, tak żeby po prostu moje teksty dobrze się czytały. Czy mi się to udało? Sam nie wiem – zwłaszcza słysząc opinie redakcyjnej koleżanki, która zawsze (no, może poza jednym wyjątkiem) twierdziła, że czytanie tego, co napisałem, to istna męczarnia.
W tym czasie często spierałem się też z poprzednim dyrektorem. O czym mogę napisać, a czego lepiej nie poruszać. Dwa razy starliśmy się na tyle, że o tym, co może, a co nie może pójść, musiał decydować prezes. Często w tekstach starałem się przemycić moją niechęć do jednego gatunku muzyki – do disco polo.
Co w tym czasie było miłe? Na pewno listy od czytelników, a możecie mi wierzyć, że trochę ich było. Cieszyło to tym bardziej, gdyż w obecnych czasach ta forma komunikacji jest raczej zapomniana. Teraz ludzie, zamiast odręcznie napisanego listu wysłanego tradycyjną pocztą, wolą e-maile. Miłe było, że czytelnicy czasami osobiście przychodzili do redakcji, abym poruszył w tekstach problem, z jakim do mnie przyszli. Zawsze starałem się im jakoś pomóc.
Czasem były miłe i zaskakujące momenty. Choćby wtedy, gdy spotkałem na ulicy moją polonistkę z liceum. Pogratulowała tekstów i stwierdziła, że lubi je czytać. Nie wiem, czy mówiła szczerze, czy przez grzeczność, bo chyba nikt w liceum nie obstawiałby, że w dorosłym życiu będę zajmował się jakimkolwiek pisaniem, ale na pewno było to bardzo miłe. Miłe było też, gdy kiedyś idąc na autobus, podszedł do mnie nieznany człowiek i tak po prostu pogratulował ostatniego tekstu.
Jedno jest pewne - nie znikam zupełnie. Moje felietony choć rzadziej i bardziej okazjonalnie będą się pojawiać nadal w wersji internetowej na portalu cozadzien.pl. Nie odchodzę z Radomskiej Grupy Mediowej, nie zostałem też z niej zwolniony. Po prostu teraz będę się zajmował trochę więcej częścią telewizyjną. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że studiowałem operatorkę, a realizacja telewizyjna to mój konik.
Do widzenia, a może bardziej - do następnego przeczytania.