„Mój dom murem podzielony
Podzielone murem schody
Po lewej stronie łazienka
Po prawej...”
Dzisiejszy felieton postanowiłem zacząć od fragmentu utworu Kultu. Bo będzie o finale WOŚP. Finale, który w Gdańsku zakończył się tragicznie. Jak mogło dojść do tego, że podczas szczytnej imprezy został zamordowany niewinny człowiek? Widać, że po ataku w biurze poselskim PiS w Łodzi w 2010 roku niczego się nie nauczyliśmy, a mowa nienawiści zamiast zostać zmarginalizowana, znów weszła na salony. Efekt tego jest taki, że oprócz oczywistych ofiar cierpią rodziny i bliscy zamordowanych. Wariatów łatwo nakręcić i mając tego świadomość politycy powinni ważyć wypowiadane słowa. Nie nakręcajmy spirali nienawiści, nie dzielmy społeczeństwa.
Czy tym razem czegoś się nauczymy? Patrząc na dotychczasowe działania naszej klasy politycznej nie liczę nawet na refleksję. Przecież nie raz widzieliśmy, że Polak i przed szkodą, i po szkodzie głupi. Schemat zawsze jest ten sam - zjednoczenie chwilę po tragicznym wydarzeniu, a za tydzień wszystko wraca do normy. Pierwsze zjednoczenie, jakie pamiętam, nastąpiło po śmierci Jana Pawła II. Wtedy wszystko miało się zmienić, a my jako naród mieliśmy być lepsi. Czy się udało? Do normy jako pierwsi wrócili kibice. Później była katastrofa casy w 2008 roku w Mirosławcu, gdzie zginęło 20 osób, w tym 16 wysokiej rangi oficerów, którzy wracali z konferencji o bezpieczeństwie lotów. Media informowały, że zginął kwiat polskiego lotnictwa. Czy tym razem się czegoś nauczyliśmy? Nie.
W 2010 roku władze popełniły ten sam błąd. Tym razem zamiast elit wojskowych do jednego samolotu wpakowano te polityczne. Tak samo, jak przy katastrofie casy próbowano lądować mimo tragicznych warunków pogodowych. I znów się zjednoczyliśmy. Była żałoba narodowa; wszyscy - niezależnie od opcji politycznej - żegnali tragicznie zmarłych. Do stolicy przyjeżdżały tłumy. Tym razem znów miało być lepiej, miało nie być mowy nienawiści. Jednak szybko się okazało, że politykę można uprawiać na trupach. Można by rzec - danse macabre. Wtedy dopiero się przekonaliśmy, jak bardzo - zamiast złagodnieć - może się zaostrzyć spór polityczny, a nieparlamentarne słownictwo na dobre się może w owym parlamencie zadomowić.
W tym samym roku doszło do pierwszego ataku psychopaty na tle politycznym. I mimo że zginął pracownik biura poselskiego PiS, język nienawiści z polityki nie zniknął. Po prostu przybyła kolejna ofiara, dzięki której jedni mogli obwiniać drugich o to, że sieją mowę nienawiści. Tak jakby czyjaś śmierć miała służyć tylko do podsycania sporu. Teraz, gdy zginął prezydent Gdańska, u niektórych polityków już widać, że nawet w obliczu śmierci nie potrafią zachować powagi i ciszy. Patrząc na niektóre komentarze, mógłbym śmiało stwierdzić, że ich autorami są jakieś niewychowane chamy. Jednak to nie chamy – to nasze elity, wybrańcy narodu z tytułami naukowymi. Czasem, jak się nie ma nic mądrego do powiedzenia, lepiej jest milczeć. Tak, panie i panowie politycy – ciszej nad tą trumną.
Czy niedzielny finał możemy nazwać końcem świata? Miejmy nadzieję, że nie. Miejmy nadzieję, że po śmierci prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza i po rezygnacji Jurka Owsiaka z szefowania WOŚP orkiestra nadal będzie grać i pomagać zarówno dzieciom, jak i osobom starszym, a podobne ataki już się nigdy nie powtórzą. Tak jak zapowiadał Jurek Owsiak - do końca świata i o jeden dzień dłużej.