To był już dziesiąty otwarty konkurs o tytuł Radomskiego Mistrza Polskiej Ortografii. Tym razem w "pąsowych fotelach" zasiadło wielu młodych ludzi. Kto zdobędzie zaszczytny tytuł, dowiemy się o godz. 15. Tymczasem publikujemy tekst dyktanda, z którym mierzyli się zgromadzeni w Sali Koncertowej Radomskiej Orkiestry Kameralnej. Autorem jest prof. dr hab. Andrzej Markowski.
Po raz dziesiąty
Stąd i zowąd, z bliska i z daleka, spopod urzędu i z naprzeciwka – słowem zewsząd - nadchodziły pojedynczo i w minigrupach osoby zainteresowane 10., jubileuszowym dyktandem o tytuł Radomskiego Mistrza Ortografii. Niektórzy uczestnicy podążali chyżo i szparko, inni się niby ociągali, jakby szwendając się po najbliższej okolicy. Nie najmniejsza grupka rozglądała się bacznie wokół, jak gdyby zastanawiając się nad tym, czy nie opacznie wybrała czas i miejsce zdarzenia, nieopatrznie przychodząc nie w porę. Jednakże megaplakat nad nie domkniętymi, lecz z lekka uchylonymi drzwiami urzędu nie pozostawiał najmniejszej wątpliwości. To tu i teraz miał się odbyć superkonkurs, wieńczący 10-letnie zmagania ortograficzne radomianek i radomian.
Z wolna quasi-superznawcy skomplikowanych reguł i podreguł ortograficznych zstępowali do auli i sadowili się w pąsowych fotelach, gdzieniegdzie zostawiając puste miejsca, gdzie indziej zaś szczelnie wypełniając przestrzenie pomiędzy zsuniętymi rzędami. Tu i ówdzie dało się słyszeć półszepty zapewne nowicjuszy, zszokowanych poniekąd nie najmniejszą liczbą konkursowiczów. Dwie podenerwowane nastolatki przerzucały karty słownika ortograficznego, informując się nawzajem o pisowni ekstratrudnych słów i wyrażeń. „Na pewno będzie „gżegżółka” i „pustułka” szeptała nerwowo jedna. „E tam, to błahostka, - skrzywiła się druga – byleby nie było nazwisk takich jak Churchill albo obcych nazw geograficznych”. „No, bo na pisowni takiej, dajmy na to, rzeki Brahmaputry każdy by się przejechał, bo któż by pamiętał, że jest tam „h” nieme... To już wolę te wszystkie ekstrawyrazy, e-maile i co by tam jeszcze z tej dziedziny zdarzyć się mogło”- westchnęła zszarzała z emocji pierwsza nastolatka i zatrzasnęła słownik.
Zrazu wszyscy ścichli, bo na scenie pojawiło się jury konkursu. Autor dyktanda uśmiechał się poniekąd dwuznacznie. „Tekst będzie superłatwy”, zapewniał i dopiero poniewczasie zorientował się, że przez salę przeszedł pomruk niedowierzania. Arcymiła organizatorka imprezy uspokajała: „Już niezadługo się o tym przekonamy. Zaczynamy”. Dyktujący z miną przechery rozpoczął:
„Stąd i zowąd, z bliska i z daleka…”