Według opublikowanego ostatnio raportu NIK, tylko 3 procent dzieci w domach dziecka to sieroty, 17 proc. wychowanków ma jednego, a 80 proc. oboje rodziców. Czy w radomskim domu dziecka sytuacja wygląda podobnie?
- W chwili obecnej nie mamy żadnego dziecka, które trafiło do nas ze względu na sieroctwo. Są u nas dwa przypadki, gdzie podczas pobytu dziecka w placówce, rodzice zmarli - mówi Aneta Skrzypczyk-Dobrasiewicz, psycholog kliniczny ze Słonecznego Domu w Radomiu.
Mimo wielu starań pomocy społecznej, domów dziecka i Powiatowych Centrów Pomocy Rodzinie nadal nie widać poprawy. Kontakt z rodzicami tych dzieci jest bardzo trudny, a często nie ma go w ogóle.
- W naszej placówce jest ok. 30 proc. rodzin, z którymi współpraca się układa. Natomiast gros rodziców czy opiekunów w ogóle się z nami nie kontaktuje. Są to głównie rodziny alkoholowe, patologiczne oraz takie, które nie radzą sobie z dziećmi. Zdarza się również, że nasi wychowankowie wracają do domu dziecka z rodzin zastępczych z własnej woli, ponieważ źle się tam czują - wyjaśnia Aneta Skrzypczyk-Dobrasiewicz.
Jak możemy przeczytać w raporcie NIK: "Pracownicy socjalni alarmują, że z każdym rokiem jest coraz mniej kandydatów na rodziców zastępczych i adopcyjnych. Pomoc państwa jest znikoma, a akcje informacyjne - zachęcające do podjęcia wysiłku rodzicielstwa zastępczego - nieskuteczne".
Podstawowym problemem systemu adopcyjnego w Polsce jest zbyt długi czas, w jakim toczy się postępowanie. Zazwyczaj jest to spowodowane tym, że rodzicom dzieci sąd nie odebrał prawa do opieki. Nieletni nie mogą wtedy iść do rodziny adopcyjnej, a jedynie do zastępczej.
- Bardzo rzadko pozbawia się rodziców praw do opieki całkowicie, ale mamy takie przypadki. Wtedy prawnym opiekunem staje się któryś z wychowawców, przeważnie ten, któremu podlega dane dziecko. Natomiast rodzice wszystkich dzieci przebywających u nas mają ograniczoną władzę rodzicielską - tłumaczy psycholog.
Przeciętnie postępowanie adopcyjne trwa ok. dwa i pół roku, ale może się to przeciągnąć nawet do ośmiu lat.
- Zdarzały się u nas dzieci, które zgłaszaliśmy do adopcji, natomiast nigdy się ona nie udała, bo ci wychowankowie już odeszli z naszej placówki. Szanse na adopcję są bardzo marne, a niektóre dzieci czekają na nią cały czas - zaznacza Aneta Skrzypczyk-Dobrasiewicz.
Jak wykazała kontrola NIK, "część sądów, wydając postanowienia, celowo nie rozstrzyga, do jakiego rodzaju placówki ma trafić dziecko. Dzięki temu ostateczną decyzję podejmują samodzielnie pracownicy Centrów, którzy w pierwszej kolejności biorą pod uwagę możliwości powiatów". Jest to o tyle niebezpieczne, że do domów dziecka trafiają młodociani przestępcy.
- Bardzo często zdarzają się takie przypadki, że kierowane są do nas osoby agresywne, które powinny trafić do placówki resocjalizacyjnej. Przyjmujemy je wtedy do naszego oddziału interwencyjnego. Dzieci takie używają przemocy, wulgaryzmów, opuszczają zajęcia, nie realizując obowiązku szkolnego - to nagminne. Ma to niestety wpływ na pozostałe dzieci, ponieważ skądś muszą czerpać wzorce i robią to od swoich kolegów, a nas nie zawsze słuchają - podkreśla psycholog.
Obecnie w Domu Słonecznym w Radomiu jest 18 dzieci, kiedyś było to blisko 100 osób. Dzieci mogą zostać w placówce do momentu zakończenia edukacji, nawet powyżej 18 roku życia. Wychowankowie mają tutaj wsparcie pedagogów, psychologów, wychowawców.
- Teraz mało dzieci jest kierowanych do naszej placówki, częściej idą do rodzinnych domów dziecka lub pozostają w domu i mają nadzór kuratora - mówi Aneta Skrzypczyk-Dobrasiewicz.