Wiele osób w Radomiu pamięta długowłosego młodzieńca z "Bronxu", czyli podwórka u zbiegu ulic Struga, Miłej i Staszica. Próby w piwnicach i pierwsze występy zespołu Omen. Jak wspominasz tamte czasy?
- Powiem ci, że bardzo dobrze wspominam. To jest czas mojej młodości, czas mojego dorastania. Tak naprawdę charakter się wtedy kształtował. Na tym podwórku, pod tym blokiem. Na ławeczce z kumplami, muzyka z samochodu, różne „magiczne” pomysły, o których chyba nie można publicznie opowiedzieć (śmiech). Świetny czas. Nie było Internetu, komórek nie było, ale zawsze człowiek sobie znalazł jakieś zajęcie. Stąd wyszły i przyjaźnie, i koleżeństwo, i nasza znajomość choćby.
Ktoś przyniósł przenośnego „kaseciaka” i taśmę z ciekawą płytą nagraną z radia czy w wypożyczalni...
- Dokładnie takie czasy.
Łza się w oku kręci. Z tamtego okresu pochodzi utwór „Wszystko, czego ci brak” i pierwsza płyta zespołu Omen. Gdzie była nagrana?
- Nagrywaliśmy w Izabelin Studio. To był kosmos. Dzisiaj to już nie robi żadnego wrażenia - mikrofon, dobry sprzęt. Ale wtedy dla nas, młodych chłopaków z Radomia, z „Bronxu”, którzy myśleli, że będą Iron Maiden i trafili do najlepszego wówczas studia w Polsce, było to takie przeżycie, że dziwię się, że nam palma nie odbiła.
Płyta została w ubiegłym roku zremasterowana. Czy można ją gdzieś dostać, kupić?
- Owszem, na naszej stronie w Internecie i w jednym ze sklepów muzycznych na ul. Focha.
Mimo prezesowania nie zaprzestałeś śpiewania.
- Ciągnie wilka do lasu. Długo to za mną chodziło. Cały czas myślałem o tym, aby reaktywować zespół. I rok temu się udało. Omen znowu gra. W niemal niezmienionym składzie jesteśmy w studio, znowu u Andrzeja Puczyńskiego. Nagraliśmy siedem kawałków, robimy kolejne. Mam nadzieję, że jesienią płyta się ukaże. Jest fantastycznie.
Czy to jest ten sam skład, który nagrał singiel „76”. To, przypomnijmy, utwór specjalnie skomponowany i napisany do filmu „Miasto z wyrokiem”?
- Dokładnie. Odnosząc się do lat dziewięćdziesiątych... Nie gra z nami Gerard Chodyra, obecnie basista zespołu The Bill; zastąpił go Darek Grudzień, kiedyś basista Azylu P. Trzeba dodać, że w utworze „76” gościnnie pojawiła się Gosia Matracka-Rudnicka.
Tyle o muzyce. Wrócimy do tego tematu, kiedy ukaże się nowa płyta. Pozostańmy jednak w tamtych czasach. Wiele osób zastanawia się, jakim cudem człowiek z tej ławeczki przed blokiem - „Siwy”, „Albin”, „Tomi”, bo różnie cię nazywano - pojawił się później w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, w Agencji Mienia Wojskowego czy też w jednym z największych banków? To efekt pracy czy też duża doza szczęścia?
- Życie pisze różne scenariusze i nie ma na to jakiejś złotej metody. Sam się zastanawiam czasami, jak to się stało. Trzeba mieć w życiu szczęście. Bez szczęścia byłoby słabo. Natomiast praca jest nieodzowna. Jeżeli nie ma pracy, to szczęście pomoże na bardzo krótką chwilę i życie zweryfikuje człowieka. Ten, kto coś uzyskał za pomocą znajomości, szybko to straci, bo po prostu wyjdzie na jaw, że się do tego nie nadaje. U mnie szczęścia było bardzo wiele, ale było też dużo pracy nad sobą. Po zamknięciu okresu bawienia się muzyką zająłem się zarządzaniem nieruchomościami. Skończyłem gospodarkę nieruchomościami, uzyskałem licencję zawodową. Jestem wpisany na listę uprawnionych zarządców nieruchomości; wprawdzie ten zawód został zlikwidowany, ale bez tego „konika” ciężko byłoby mi się odnaleźć choćby w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, gdzie zarządzałem całością nieruchomości premiera. W Agencji Mienia Wojskowego, oprócz ruchomości, czyli całego sprzętu należącego do wojska i wszystkiego, co z wojskiem związane, zarządzałem trzema lotniskami, w tym w Modlinie. Zarządzałem również Twierdzą Modlin. Podlegało mi także lotnisko w Radomiu i Lublinie. Ogromna szkoła życia, nieruchomości multum, w tym wiele bardzo problematycznych, obciążonych konserwatorem zabytków, problemami z pozostającymi w nich materiałami po armii, jak choćby nadmiar ropy czy niewybuchy, albo niezinwentaryzowane szyby, czyli wykopy, nie wiadomo do czego służące. Po takich doświadczeniach później nie ma żadnych zaskoczeń. Jedyną nieruchomością, którą nie zarządzałem - a marzyło mi się, żeby nią pozarządzać, bo, mówiąc z przymrużeniem oka, klientela jest nieawanturująca się - jest cmentarz. To też jest nieruchomość, którą się zarządza.
Zarządzałeś za to lotniskiem. A konkretnie, od roku 2010, przez cztery i pół roku byłeś prezesem Portu Lotniczego Radom. Co uważasz za swój największy sukces?
- Za swój sukces uważam to, że powstał port lotniczy. Dostałem możliwość zarządzania tym obiektem, kiedy tak naprawdę niczego tutaj nie było. Były plany, były marzenia, było parę groszy na koncie i były potrzeby miasta naznaczone przez radnych. Nic więcej. A dzisiaj faktem jest to, że jest lotnisko, że ma wszystkie pozwolenia, ma wszystkie certyfikaty, ma przewoźnika, ma pieniądze na koncie, ma płynność finansową. Myślę, że całość tej pracy to w pewnej mierze mój sukces. Oczywiście, nie tylko mój, ale także całego zespołu, który udało mi się zbudować. Zespołu wspaniałych ludzi, którzy zostają; ekstraprzygotowanych menedżerów, bardzo fachowych w swoich wąskich dziedzinach. Nie ma takich ludzi nie tylko w Radomiu, ale także w całej Polsce. Wielokrotnie inne lotniska wyciągały po nich rękę, ale oni nie chcieli się nigdzie przenosić. Oni pracują dla Radomia; to jest ich miasto, nasze miasto. My chcemy być z niego dumni; nie chcemy, żeby ktoś mówił jak w 1976, że to miasto warchołów albo teraz zaściankowców, chytrej baby i innych wariatów. Chcemy to miasto budować, wprowadzać je do pierwszej ligi miast w Polsce. Po prostu, tak zwyczajnie i normalnie.
Co zatem było porażką? Czego nie udało się zrobić, czego nie zdążyłeś zrobić?
- Nie ma jakiejś takiej porażki. Czegoś, czego bym się wstydził. Na pewno są rzeczy, które chciałbym zrobić lepiej, szybciej, natychmiast. Są to jednak tak nieważne z perspektywy tego czasu elementy, że nie ma sensu dziś o nich pamiętać.
Jako prezes PLR nie mogłeś, oczywiście, mówić niczego innego, jak tylko to, że przedsięwzięcie się opłaci, że polecą stąd samoloty, że kiedyś Radom będzie miał funkcjonujący port lotniczy. Nie jesteś już prezesem. Dalej twierdzisz to samo?
- Oczywiście. Gdybym nie był do tego przekonany, nigdy bym się nie zgodził na to, żeby zostać prezesem. Po drugie: im dalej wchodziłem w ten temat, tym mocniej jestem dzisiaj przekonany, że to lotnisko jest skazane na sukces. Przy dobrych wiatrach, przy wspólnym zaangażowaniu, przy zgodzie polityków w Radomiu to może być nasza duma i chwała. To mogą być też dobre pieniądze; z tego da się zrobić biznes. Ale musi być zgoda. To nie może być tak, że jeden ciągnie w lewo, drugi w prawo, a jeszcze trzeci rzuca granatami na wszystkie strony. Mnie się marzy taka sytuacja w mieście, jak np. w Kielcach czy Lublinie, gdzie wszyscy ramię w ramię grają do jednej bramki. Byliśmy teraz na targach w Szkocji. I nagle pojawia się potężne, największe na tych targach stoisko promujące… port lotniczy w Lublinie. A stoisko opłacił marszałek, który jest z całkiem innej opcji niż prezydent miasta. Po co to robią? Żeby promować region. Trzeba pamiętać, że lotnisko to nie jest biznes tylko dla samego lotniska. Ono służy miejscu, w którym jest, i regionowi. To jest magnes, który przyciąga potencjalnych inwestorów. Czasem jest to w ogóle warunek, żeby ktoś z pieniędzmi pomyślał o zainwestowaniu w danym miejscu.
Wynika z tego, że nowa pani prezes, Dorota Sidorko jest również skazana na sukces.
- Bardzo jej tego życzę. Zresztą wielokrotnie, przez te kilka dni, kiedy cały czas się żegnamy, podkreślam, że trzymam za nią kciuki. Sukces Doroty będzie również moim sukcesem. Doskonale wiem, że rada nadzorcza może odwołać prezesa w każdej chwili, bez podawania przyczyn. I dlatego, że ja to wiem, chciałbym, żeby i inni to wiedzieli. Chcę innym pokazać, w jaki sposób pewne rzeczy powinny się zaczynać, i w jaki powinny się kończyć, dla dobra projektu. Nie jesteśmy właścicielami tego projektu. Nam dano jedynie możliwość zarządzania nim, spełnienia czyjejś wizji. Jest właściciel, który ma wizję. W związku z tym, jeżeli kończy się pewien czas, bo właściciele uznał, że dany etap został zrealizowany lub chciałby go w jakiś sposób zmodyfikować, to jego wolą może być zmiana kadry, która to zrealizuje, i ja to rozumiem. Chciałbym przyjść za półtora roku na to lotnisko, z uśmiechem przywitać się z Dorotą i powiedzieć: „słuchaj, jestem z ciebie dumny, jestem zachwycony, że to wygląda tak fantastycznie”. Tego jej życzę.
Powodem odwołania nie była słynna „szafa Siwaka” i coś, co z niej wypadło?
- Jak wiesz, bo bywałeś u mnie, szafy nie mam. Ten mit i legenda przejdą do jakiejś fantastycznej historii. Nic z niej nie wypadło. Ale jest szansa, jeżeli ktoś z moich następców szafę znajdzie. Nie wiadomo, co w takich szafach i innych magicznych skrzyniach jest przechowywane i trzeba do tego podchodzić ostrożnie, z saperską ostrożnością (śmiech).
Drzwi od Portu Lotniczego Radom nie są dla ciebie zamknięte?
Oczywiście, że nie i ja też ich nie zamierzam zamykać. To jest moje dziecko. Spędziłem tu najlepsze lata swojego życia. W związku z czym głupio byłoby z mojej strony się na to obrazić. Zależy mi na tym, żeby z tego był sukces dla miasta, dla regionu, dla radomian przede wszystkim. Chciałbym, żeby radomianie wreszcie poczuli się dumni z tego miasta. Bo tu jest problem mentalny. Ludzie nie wierzą w siebie, są niedowartościowani, zakompleksieni, a bardzo wiele potrafią. Myślę, że port lotniczy będzie pomocą w takiej zmianie mentalności. Ale wracając do tego, co chciałbym robić... Chcę się teraz zająć muzyką i przede wszystkim odpocząć, bo poprzedni prezydent jakoś urlopów nie chciał mi udzielać. Wszystko musiało być zrobione natychmiast i na wczoraj.
Podobno podczas nagrywania płyty, o której rozmawialiśmy na wstępie, dzwonili do ciebie ludzie z zespołu z pretensjami, że czegoś nie dograłeś, czegoś brakuje. Odpowiedziałeś, że masz jeszcze obowiązki na lotnisku. Dzień później mówisz, że masz dobre wieści, bo nie jesteś już prezesem i szybko nadrobisz zaległości. To prawda?
- Chłopaki mieli do mnie uzasadnione pretensje, że się ociągam z tzw. wokalami. Pretensje były słuszne, ale ja fizycznie nie miałem czasu albo miałem tak nabitą głowę bieżącymi potrzebami lotniska i tym, co się wydarzy lada moment: Air Show, walne zgromadzenie, dokapitalizowanie, mnóstwo innych rzeczy, że zawaliłem sprawy związane z kapelą. Więc kiedy w poniedziałek znów zadzwonił bębniarz z pytaniem „i co?”, to mu odpowiedziałem, że niech się cieszy, bo już nie jestem prezesem; tak że „natychmiast biorę się, Pawełku, do roboty i możesz liczyć na mnie, że w dwa tygodnie to nadrobię”.
Ile czasu dajesz sobie teraz na muzykę i po jakim czasie wracasz do jakichś nowych zawodowych obowiązków?
- Na pewno w wakacje chce dać sobie spokój z jakąkolwiek pracą zawodową, tym bardziej, że zobowiązałem się służyć pani prezes na każde zawołanie radą i pomocą. Niemniej wakacje spędzę z rodziną. To czteroosobowa rodzina, plus kot i pies. Kot rządzi i jest najważniejszy.
Myślisz, że są szanse w Radomiu dla tych, którzy mają pootwierane głowy, chcą zarządzać czymś dużym i dużo zarabiać?
- Jak najbardziej. Teraz można pracować chociażby wirtualnie, zdalnie. Dzisiaj siedziba firmy ma znaczenie drugorzędne, chyba, że jest to produkcja. Radom przez ostatnie lata bardzo się zmienił. Jest miastem otwartym, przyjaznym, sympatycznym, a do tego tanim. Oczywiście, że z punktu widzenia człowieka z metropolii, ale mocno trzymam kciuki za to, że również mieszkaniec Radomia to dostrzeże i będzie z życia w tym mieście zadowolony. Przecież Warszawa nie nadaje się do życia! Tam jest jakiś pęd dziki, wieczne problemy z przemieszczaniem się, wszystko z zegarkiem w ręku. Jeżeli prowadzisz biznes i chcesz go szybko załatwiać w Warszawie, nie jest to proste. Radom jest do tego zdecydowanie lepszy. Byle były dobre warunki dla inwestorów.
Zamierzasz w takim wrócić do Radomia czy jednak stolica cię wciągnęła?
- Warszawa wciąga, ale musisz pamiętać, że ja od czterech i pół roku z powrotem mieszkam w moim rodzinnym mieście. Pojawiła się propozycja pracy w Radomiu, na razie tego nie rozważam, ale może będzie sympatyczna na jesieni. Nie chciałbym dzisiaj o tym decydować.
A może premiera nowej płyty i koncert w Radomiu?
- Na to masz moje słowo.