Najświeższe wiadomości sportowe z Radomia i regionu znajdziesz na profilu Sport.Cozadzien.pl na Facebooku - TUTAJ
Zacznijmy od najważniejszego, czyli zdrowia. Ostatni mecz opuścił pan z powodu kontuzji. Czy już jest lepiej i niebawem wróci pan do gry?
- Mecz z Gwardią Koszalin zakończyłem już w 20. minucie. Poczułem ból i zdecydowałem, że nie ma sensu ryzykować dalszej gry. Po spotkaniu pojechałem na USG; stwierdzono, że mam lekkie nadciągnięcie mięśnia. Z tego powodu zabrakło mnie w pojedynku z MKS-em Kluczbork, ale już wróciłem do treningów i w sobotnim meczu z Gryfem Wejherowo będę do dyspozycji trenera.
Ostatni mecz oglądał pan z wysokości trybun, a bez pana na boisku Radomiak po raz pierwszy w tym sezonie nie zdobył kompletu punktów. Czy pomyślał pan wtedy, że jeśli zostawić ich tylko na moment samych, to popsują każdą serię?
- Nie, absolutnie nie. Mecz z Kluczborkiem był dobry w wykonaniu Radomiaka. Było bardzo dużo sytuacji, ale czasem tak bywa, że piłka nie wpada do bramki. Nie wszystkie spotkania możemy wygrać. A wracając do oglądania spotkań z trybun... To chyba najgorsze doznanie, jakie może spotkać zawodowego piłkarza. Chyba nikt tego nie lubi.
Radomiak zaliczył udany start sezonu. Po siedmiu kolejkach jesteście liderami. Czy na tym etapie rozgrywek już patrzycie w tabelę?
- Moim zdaniem jest jeszcze za wcześnie. Nie chcemy pompować tego balonika. A każdy zawodnik i członek sztabu szkoleniowego doskonale zdaje sobie sprawę, że przed nami jeszcze długa droga. Jedziemy w dobrym kierunku, ale do mety jeszcze daleko.
Indywidualnie też zaliczył pan udany start sezonu. Czy mógłby pan go sobie wyobrazić lepiej?
- Zdobyłem pięć bramek w pięciu ligowych meczach. Faktycznie więc trudno wymarzyć sobie lepszy początek rozgrywek. Cieszy mnie to tym bardziej, że nie byłem do niego gotowy w stu procentach, bo w okresie przygotowawczym zmagałem się z kontuzją. Ale te sytuacje, które miałem, udało mi się wykorzystać.
Po siedmiu kolejkach zajmuje pan drugie miejsce w klasyfikacji najlepszych strzelców ligi. Tytuł króla strzelców to pana cel na ten sezon?
- Bardzo chciałbym ten tytuł wywalczyć. W dwóch ostatnich sezonach byłem blisko, ale ostatecznie zajmowałem w tym zestawieniu drugie miejsce. Teraz w końcu chciałbym trafić na szczyt.
Mam nadzieję, że tak się stanie, a razem z drużyną awansujecie do I ligi. W zeszłym sezonie byliście blisko realizacji tego celu, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Z perspektywy czasu, jak oceni pan końcówkę poprzednich rozgrywek?
- Czasem wracam do tamtych wydarzeń i mocno biorę to do siebie. Jest mi żal, że nie udało nam się wywalczyć awansu. A dlaczego tak się stało? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo po pierwszej rundzie mieliśmy na koncie 40 punktów, ale już wiosną nie szło nam najlepiej. Moim zdaniem niektórzy zawodnicy nie potrafili utrzymać presji. Dlatego w tym sezonie nie chcemy pompować balona i powtórzyć błędu sprzed roku.
Mówiło się, że braku awansu można upatrywać w błędach trenera Liczki podczas przygotowań do sezonu.
- Po fakcie można doszukiwać się różnych powodów naszej porażki. Przed rokiem to trener Liczka decydował, jak mamy trenować, a my realizowaliśmy jego plan. Potem, niestety, nam nie szło. A teraz każdy może się mądrzyć i uważać, że zagraliśmy za dużo sparingów, a to przełożyło się na naszą formę. Ale moim zdaniem trener Liczka był bardzo dobrym fachowcem.
Potem Robert Podoliński już niewiele mógł zmienić?
- On bardzo chciał, ale praktycznie nic nie mógł zrobić. Czegoś zabrakło.
Jest pan w Radomiaku od pięciu lat. W tym czasie przez klub przewinęło się wielu szkoleniowców. Czy uważa pan, że taka rotacja trenerów jest dobra?
- To nie jest dobre. Jak Liczkę zmieniono na Podolińskiego, to w szatni widać było duży smutek, bo wszyscy bardzo lubiliśmy Czecha. Ale w przypadku braku wyników właściciele klubu musieli podjąć jakąś decyzję.
Czy to prawda, że w zeszłym sezonie nie było dobrej atmosfery w szatni Radomiaka i to mogło być jednym z powodów braku awansu?
- Moim zdaniem atmosfera była dobra. Tylko niektórzy zawodnicy nie wytrzymali presji. Do tego doszło kilka kontuzji. A po zwolnieniu Liczki sporo piłkarzy było smutnych, bo każdy go lubił. To był miły gość. Taki trener, co podszedł do każdego, miał szacunek do zawodników i generalnie po jego zwolnieniu nie mogliśmy być weseli.
W ostatnim meczu sezonu swoje niezadowolenie z postawy piłkarzy okazali kibice Radomiaka. Czy pana zdaniem część zawodników tego nie wytrzymała i postanowiła odejść z Radomia?
- Może i tak było, ale nie do końca to wiem. Kibice mieli prawo odreagować fatalną rundę w naszym wykonaniu. A ci zawodnicy, którzy wtedy grali, na pewno chcieli dla Radomiaka, jak najlepiej i marzyli o awansie do I ligi.
Teraz jest nowy sezon, nowa drużyna i nowy trener. Jak się panu pracuje z Jerzym Cyrakiem?
- Fajnie. Nowi zawodnicy też są fajni. Teraz mogę powiedzieć, że w szatni jest bardzo dobra atmosfera. W klubie też, bo są wyniki. A wiadomo, że dobre wyniki zawsze budują pozytywny klimat. A my, jako piłkarze jesteśmy razem trzy miesiące i jak na razie wszystko idzie w dobrym kierunku.
Kto jest pana najlepszym kolegą z zespołu?
- To się często zmienia (śmiech). Ale zawsze trzymam się blisko kapitana, czyli Macieja Świdzikowskiego i Szymona Stanisławskiego. A do tego dobrze się dogadujemy z Kamilem Cupriakiem, Chinonso Agu i Michałem Grudniewskim. Generalnie z każdym w szatni staram się żyć jak najlepiej.
Wróćmy jeszcze na moment do okresu przygotowawczego. W sparingach pan nie błyszczał. Z czego to wynikało? Czy przypadkiem nie chodziła panu po głowie zmiana klubu?
- Byłem po drobnych urazach i do tej chwili mam jeszcze pewną pracę do wykonania, żeby wrócić do pełnej dyspozycji. Ale nie ukrywam, że miałem kilka ofert z innych klubów. Ale takich decyzji nie podejmuję sam, mam kobietę z Radomia i kontrakt z Radomiakiem na kolejny sezon, więc to nie było dla mnie proste.
Czyli mogło się tak stać, że odszedłby pan latem z Radomiaka?
- Była taka szansa i tego nie ukrywam. Ja co pół roku otrzymuję oferty z innych klubów, ale teraz było ich bardzo wiele i nie wiedziałem, co mam zrobić.
A może pan zdradzić z jakich klubów otrzymał pan oferty?
- Miałem oferty z sześciu klubów I ligi. Konkretne propozycje przyszły z Rakowa Częstochowa i Wigier Suwałki, a także z jednego klubu, o którym nie chciałbym mówić.
Co przeważyło, że został pan w Radomiu?
- Po zakończeniu zeszłego sezonu byłem w dołku. Złożyła się na to atmosfera w klubie po braku awansu. A ja chciałem grać wyżej, sprawdzić się, czy dam radę w I lidze, a może nawet w Ekstraklasie. W Radomiu jestem od pięciu lat i zżyłem się z tym miastem. Dlatego brak awansu mocno we mnie uderzył. Ale podjąłem decyzję, że zostaję jeszcze na rok i powalczę z Radomiakiem o awans do I ligi.
Czyli zostaje pan w Radomiu na jeszcze jeden sezon, a potem może pan odejść do innego klubu?
- Teraz jestem skupiony na Radomiaku, ale muszę też patrzeć w przyszłość. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie będę wiecznie grał w piłkę. Chodzi również o kwestie finansowe. Nie ukrywam, że teraz robimy wszystko, żeby Radomiak był w I lidze, a jak go tam zabraknie, to nie wiem, co będzie ze mną. Wtedy będę musiał bardziej patrzeć na siebie.
A jak zostanie pan na kolejny sezon, to doczeka się otwarcia nowego stadionu.
- Już nie mogę się tego doczekać. Bo gra przed ośmiotysięczną publicznością na pewno będzie czymś wspaniałym. Już teraz na nasze mecze przychodzi po 3 tys. osób i atmosfera jest kapitalna. A jak będzie to wyglądało, jak naszych fanów będzie ponad dwa razy więcej?
A czy z perspektywy boiska słychać doping fanów?
- Czasami słychać, ale w trakcie meczu jesteśmy skupieni na grze, więc nie zwracamy na to większej uwagi. Ale na boisku wszystko słychać i dodaje nam to wiele sił podczas gry.
Rozmawialiśmy o Radomiaku, teraz porozmawiajmy o panu. Jak pan wspomina swoje pierwsze dni w Polsce?
- Jak przyjechałem do Polski, to wydawało mi się, że wszyscy ludzie są smutni. Dopiero później znajomi wytłumaczyli mi, że wtedy była zima, a w taką pogodę jest mniej powodów do radości. Teraz ja sam też się inaczej zachowuję, jak jest zimno. A jeśli chodzi o Polskę, to mogę o niej powiedzieć same miłe słowa. To fajny kraj i macie najlepsze jedzenie.
A co pan lubi jeść najbardziej?
- Różne dania. Uwielbiam zupy, np. flaki czy żurek. A macie tyle pysznego jedzenia, że trudno wybrać ulubione potrawy. Czasem gotuję sobie brazylijską fasolę, ale nigdy nie odmówię pierogów czy karkówki. Generalnie lubię niemal wszystko.
A bigos?
- Też mi smakuje. Jedyne czego w Polsce nie lubię jeść, to ogórek kiszony. Na początku nawet nie wiedziałem, co to jest. Bo w Brazylii mamy ogórki, ale nie kiszone.
A co nakłoniło pana do nauki języka polskiego? Bo niewielu piłkarzy decyduje się na taki krok.
- Byłem zmuszony, bo nie potrafię mówić po angielsku, a jakoś musiałem się dogadać. Dużo pomogli mi koledzy z szatni, czyli „Banan”, „Świdziu” czy „Stachu”. Do tej pory mi pomagają, bo język polski jest trudny.
Ale mówi pan całkiem dobrze. A co jest najtrudniejsze w nauce naszego języka?
- Wasze końcówki, odmiana. Co chwila trzeba coś odmieniać. W portugalskim tak nie ma. Dlatego, jak coś tłumaczę na polski, to jest duża różnica i czasami się gubię.
A czy są słowa, jakich pan nie wypowie?
- Chłopaki robią sobie ze mnie jaja w szatni. Nawet nie potrafię powtórzyć, jakie słowa każą mi wypowiadać.
Grzegorz Brzęczyszczykiewicz?
- O, właśnie to. Nie ma szans, żeby to wypowiedzieć.
A może „król Karol kupił królowej Karolinie”? Albo „chrząszcz brzmi w trzcinie”?
- Nigdy w życiu.
Jak rozmawialiśmy po raz ostatni, to wspominał pan, że szykuje się do ślubu. Czy coś już wiadomo więcej?
- Tak, ale chcę zrobić niespodziankę. Jednak na pewno jest coraz bliżej.
Ale ceremonia odbędzie się w ciągu miesięcy? Czy lat?
- Mam nadzieję, że uda się do końca roku.
A jak sprawa obywatelstwa dla pana? Coś się zmieniło?
- Mam kartę pobytu do końca roku. Ale już z klubem zaczęliśmy załatwiać formalności, żebym otrzymał obywatelstwo polskie. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli i tak samo jak Chinonso Agu zostanę Polakiem.