Od kiedy wiedział pan, że chce zawodowo grać w koszykówkę. Ktoś pana inspirował do uprawiania tego sportu?
- Początki mojej przygody z basketem sięgają drugiej klasy podstawówki. Wszystko zaczęło się za namową mojego brata, który był całkiem dobrym zawodnikiem. Patrzyłem, jak on gra i też chciałem trenować. Zawsze wykorzystywałem każdą sposobność, żeby trochę porzucać do kosza. A czy miałem wzór? Poza bratem na pewno do gry zainspirował mnie Michael Jordan. Rodzice nagrywali na kasety jego mecze, a ja potem oglądałem je wielokrotnie i marzyłem, że kiedyś będę grał tak, jak on.
Najświeższe wiadomości sportowe z Radomia i regionu znajdziesz na profilu Sport.Cozadzien.pl na Facebooku - TUTAJ.
Jest pan wychowankiem ROSY Radom, trenuje pan w tym klubie od wielu lat. Nigdy nie kusiło pana, by poszukać nowego pracodawcy i ruszyć w świat?
- Przed tym sezonem pojawiały się takie myśli, ale po rozmowach z włodarzami ROSY postanowiłem tu zostać. Tylko ten klub dał mi możliwość występów w Polskiej Lidze Koszykówki, Lidze Mistrzów i I lidze jednocześnie. Występy w najwyższej klasie rozgrywkowej pozwalają mi szlifować umiejętności, a jednocześnie na zapleczu ekstraklasy dostaję wiele minut na parkiecie i nabieram pewności siebie. Dlatego z każdym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że pozostanie w Radomiu to był dobry wybór.
Jako młody zawodnik dostaje pan szansę gry w pierwszym i drugim zespole ROSY jednocześnie. To duża dawka koszykówki. Czasem nie za duża?
- Dla mnie im więcej gry, tym lepiej. Dlatego cieszę się, że jestem zawodnikiem z podwójną licencją. W pierwszej lidze jestem liderem zespołu i uczę się tam, jak kierować grą drużyny. Natomiast w pierwszym składzie ROSY zdobywam zupełnie inne umiejętności i mogę podglądać tych najlepszych zawodników i patrzeć, jak trenują. A poza tym dzięki temu mogłem zagrać w Lidze Mistrzów i zmierzyć się z najlepszymi zawodnikami w Europie, choćby z Walterem Hodgem; to było wielkie wyzwanie.
Na treningach może się pan mierzyć chociażby z Darnellem Jacksonem, czyli zawodnikiem, który ma przeszłość w NBA i występował w jednym klubie z Shaquillem O'Nealem czy LeBronem Jamesem.
- Faktycznie, Darnell ma za sobą bogate doświadczenie. Kiedy dowiedziałem się, że podpisał kontrakt z ROSĄ, myślałem, że przyjedzie do nas gwiazdor, który chodzi z nosem zadartym wysoko do góry. Ale okazało się, że Jackson jest normalnym człowiekiem. To superosoba. Wiecznie uśmiechnięta, która dzieli się swoim doświadczeniem i każdemu chętnie pomaga.
Jest pan jednym z najmłodszych zawodników w drużynie. Czy w związku z tym ma pan dodatkowe obowiązki i czy w koszykówce istnieje zjawisko tzw. fali?
- Podobno kiedyś było. Przynajmniej tak mi mówił Robert Witka - że kilkanaście lat temu młodzi zawodnicy mieli zdecydowanie gorzej. Teraz w szatni wszyscy mamy równe prawa. A co do dodatkowych obowiązków... Czasem po treningu muszę zebrać piłki czy pomagać maserowi w przygotowywaniu wody, ale poza tym nic więcej.
W pierwszej lidze jest pan liderem, natomiast w ekstraklasie często pełni rolę zapchajdziury, czyli zawodnika, który do ostatniej chwili nie wie, czy znajdzie się w kadrze meczowej. Jak się panu podoba ta rola?
- Taki już los młodych zawodników. Cieszę się z każdej sposobności gry w pierwszym zespole. Dlatego nie mam nic przeciwko temu, że do ostatniej chwili czekam na sygnał, czy jadę z drużyną, czy zostaję w domu. Dla mnie każdy występ to zdobywanie cennego doświadczenia, który - mam nadzieję - w przyszłości zaprocentuje.
Jest pan jedynym zawodnikiem ROSY, który ciągle mieszka z rodzicami.
- Akurat tak się złożyło. Jestem z Radomia, więc nie miałem potrzeby wyprowadzać się z rodzinnego domu. Koledzy czasem się śmieją, że ciągle mieszkam z mamą, ale pewnie też trochę zazdroszczą. Mnie to odpowiada i na razie na mam zamiaru wyprowadzać się od rodziców.
Najlepsze wiadomości video z Radomia znajdziesz na naszym kanale na YouTube - TUTAJ.