Zaczęliście ten sezon od serii sześciu zwycięstw z rzędu. Potem było gorzej. Jak pan wytłumaczy postawę swojej drużyny?
- Przez pierwszych sześć spotkań punktowaliśmy, a gra była na niezłym poziomie. Potem nie mogę powiedzieć, że gra była gorsza, ale zaczęliśmy tracić punkty. W tych meczach zaczęliśmy odważniej atakować. Gra została przeniesiona na połowę przeciwnika; mieliśmy wiele sytuacji bramkowych, ale ich nie potrafiliśmy wykorzystać. Pewnie lepiej byłoby grać trochę gorzej, ale mecze wygrywać, niż mówić, że było dobre tempo gry, a zdobyliśmy tylko jeden punkt albo żadnego. Ale tak to już bywa. Mierzymy się z zespołami równie dobrymi jak my i choć to my jesteśmy stawiani w roli faworytów, nie możemy liczyć, że rywale się przed nami położą. Każdy punkt trzeba wywalczyć na boisku; nie jest to łatwe, ale wiemy, że mamy drużynę rozwojową, która będzie w stanie grać na wiosnę na równym, wysokim, poziomie.
Czy waszym problemem nie była gra w obronie? W pierwszych meczach prawie nie traciliście bramek, a w drugiej części sezonu rzadko zdarzało wam się zachować czyste konto.
- Można tak powiedzieć. Trochę zmieniliśmy styl, a podejście wyżej powodowało, że narażaliśmy się na utratę goli. Ale większości bramek nasi rywale nie zdobywali po kontrach, tylko po stałych fragmentach gry albo po indywidualnych błędach naszych zawodników.
Można powiedzieć, że w tym sezonie Radomiak to Leandro i długo, długo nic. Brazylijczyk zdobył 13 z 28 bramek. Drugim najlepszym strzelcem zespołu był obrońca Maciej Świdzikowski, który zapisał na swoim koncie trzy trafienia. Chyba można powiedzieć, że zabrakło wam drugiego napastnika.
- Po dwie bramki strzelili jeszcze Kamil Cupriak i Peter Mazan. Faktycznie jest duża różnica między Leandro a resztą stawki. Ale nie musimy mieć drugiego Leo. Wystarczy, że któryś z napastników zdobyłby pięć bramek, inny cztery. Wiadomo, że Leo jest piłkarzem na skalę tej ligi wyjątkowym i pracujemy nad tym, żeby nie tylko dorównać, mu ale żeby byli piłkarze, którzy też potrafią strzelać bramki.
W tym sezonie sporo okazji do gry otrzymał Jakub Rolinc, który zapisał na swoim koncie tylko jedną bramkę. Kibice byli mocno zdegustowani jego postawą, a domagali się gry Szymona Stanisławskiego, który na boisku pojawiał się sporadycznie. Dlaczego?
- Szymon w ostatnim meczu miał uraz, więc nie mógł wystąpić. Natomiast Kuba Rolinc ma duże umiejętności, chociażby w utrzymywaniu się przy piłce czy w kontroli nad nią. Na treningach pokazuje dużą skuteczność. Natomiast na boisku być może odczuwał presję, która narastała z każdym meczem i przez nią w prostych sytuacjach sobie nie radził. Pracujemy nad tym, żeby się odblokował i zaczął strzelać bramki. Bo piłkarz tej klasy musi swoje umiejętności pokazywać na boisku.
Któremu zawodnikowi wystawiłby pan najwyższą ocenę za dotychczasowe mecze?
- Nie oceniam indywidualni zawodników, bo każdy z nich miał dobre albo bardzo dobre momenty, ale przytrafiły się też te gorsze. W tej dyscyplinie oceniamy całą drużynę.
Jakby pan miał wystawić swojej drużynie ocenę za pierwszych 19 spotkań?
- W skali szkolnej od jeden do sześć? Myślę, że czwórkę.
Czy w przerwie zimowej szykują się spore zmiany w drużynie?
- Duże zmiany powodowałyby niestabilność zespołu. To nie chodzi o rewolucję, bo rewolucja była już w lipcu; teraz potrzebujemy stabilizacji. Piłkarze muszą spędzać ze sobą więcej czasu na boisku, aby się rozumieć i zgrywać. Ale wiadomo, że po każdej rundzie następuje drobny retusz składu. U nas nie będzie szerokiej wymiany, ale drobne korekty, które uznamy za konieczne.
To będą trzy, pięć transferów czy trochę więcej?
- Myślę, że to będzie między pierwszą a drugą wersją.
Teraz przed wami zimowa przerwa. Czy to czas błogiego lenistwa?
- Zima jest długa i nie można sobie pozwolić na brak treningów. Zawodnicy dostaną 13 dni urlopu, ale już po świętach muszą wrócić do indywidualnych treningów. Wszystko po to, żeby na początku stycznia prezentowali już przyzwoity poziom motoryczny.
W okresie przygotowawczym zagracie dziewięć sparingów. To zdecydowanie mniej, niż rok temu.
- Na początku i na końcu przygotowań czekają nas pojedyncze sparingi, ale zagramy również podwójne. Wszystko po to, żeby każdy z zawodników mógł zagrać po 90 minut. Mecze będziemy grali w weekendy. Po to, żeby przez cały tydzień mieć czas na pracę szkoleniową i treningową.
Przed wami runda wiosenna, w której zagracie trzy pojedynki z wyżej notowanymi rywalami. Wszystkie na wyjeździe. Czy przez taki terminarz będzie ciężej o awans?
- Nie uważam tak. O punkty walczymy tak samo u siebie, jak i na terenie rywali. W każdym meczu naszym celem jest zwycięstwo. A co do spotkań z GKS-em, ŁKS-em i Wartą to przynajmniej w pojedynkach z tymi dwoma ostatnimi klubami mieliśmy sporo szans na zwycięstwo. Niestety, zabrakło nam skuteczności i przez to straciliśmy punkty. Tak że absolutnie nie podchodzę do tych spotkań, że wyjazdowe mecze będą dla nas trudniejsze; widzę w tym nawet naszą większą szansę na zwycięstwo.
Procentowo jakby ocenił pan szanse Radomiaka na awans do I ligi?
- To jest sport. Dlatego w żadne kalkulacje procentowe nie będę wchodził. Teraz przed nami ciężki okres przygotowań, w którym musimy wykonać dobrą pracę, żeby na wiosnę mieć z niej efekty. Ale na boisko wyjdziemy z jednym zamiarem - zakończenia rozgrywek w czołowej trójce.
Przed rokiem o tej porze Radomiak miał 10 punktów przewagi nad czwartym miejscem. Teraz do trzeciej lokaty tracicie dwa punkty. Czy jest to dla was bardziej komfortowa sytuacja?
- Ta sytuacja nikogo nie uśpi. Myślę, że przed rokiem niektórzy mogli trochę przegapić okres przygotowawczy i byli zbyt pewni siebie. Teraz nie jesteśmy w złej sytuacji startowej. Naszą stratę da się odrobić w jednym meczu, a tych spotkań mamy przed sobą aż 15. Jest duża mobilizacja i podchodzimy do tego zadania mocno skoncentrowani. A w każdym meczu na wiosnę musimy udowodnić swoją wartość.
I spotkamy się w czerwcu, żeby wspólnie świętować awans?
- Życzyłbym sobie tego, podobnie jak naszym piłkarzom i całemu miastu.