Zespół HydroTrucku do wyjazdowego meczu w Lublinie ze Startem nie przystępował w roli faworyta. Podopieczni Roberta Witki w ostatnich czterech pojedynkach wygrali tylko raz z GTK Gliwice, a przegrali trzykrotnie. Kibiców najbardziej bolały domowe porażki z sąsiadami z tabeli, a więc drużynami, które podobnie, jak i HydroTruck walczą o grę w fazie play-off. Najpierw radomianie okazali się słabsi od Spójni Stargard, by w ostatniej kolejce nie sprostać również Śląskowi Wrocław.
W poniedziałkowym pojedynku bukmacherzy faworyta upatrywali w miejscowych. Podopieczni Davida Dedka zostali okrzyknięci, jako rewelacja pierwszej rundy sezonu zasadniczego, a ponadto bez problemów wygrali również w pierwszym pojedynku obu ekip rozegranym w Radomiu.
Nic więc dziwnego, że kibice miejscowych liczyli na pierwsze w 2020 roku domowe zwycięstwo, tym bardziej po tym, że w ostatnim spotkaniu w poprzednim roku, Start zawiódł ich oczekiwania i niespodziewanie uległ warszawskiej Legii.
Kwarta otwarcia rozpoczęła się od w miarę wyrównanej gry. Po czterech minutach jej trwania Start prowadził z HydroTruckiem 9:8. Dopiero kolejne fragmenty tej części należały do lublinian. Miejscowi szybko wypracowali sobie 10-punktowe prowadzenie, a dwa razy za trzy punkty trafił m.in. dobrze znany radomskim kibicom Damian Jeszke. Ostatecznie pierwsza kwarta zakończyła się triumfem faworytów 25:17, a najlepszym strzelcem radomian był wówczas Obie Trotter, który na swoim koncie zapisał siedem oczek.
Początek kolejnej ćwiartki nieco uśpił miejscowych fanów, bowiem przez kilkadziesiąt sekund obie drużyny nie zdobyły żadnego punktu. Tę złą serię zatrzymał dopiero rzut trzypunktowy w wykonaniu Filipa Zegzuły. Następne trzy rzuty dystansowe, również trafiły do celu, a to oznaczało, że przewaga Startu wciąż nie topniała. Dopiero po trafieniu Łotysza Martinsa Laksy Start w połowie kwarty wyszedł na dwucyfrowe prowadzenie (35:25) i o czas poprosił opiekun HydroTrucku. Ten nie wiele pomógł, bo niespełna trzy minuty później Robert Witka, przy niekorzystnym rezultacie (43:30), wziął drugi przysługujący mu czas. Lublinianie nic sobie z tego nie robili i jak najbardziej zasłużenie wygrali pierwszą połowę różnicą 15. punktów. Radomianie tym razem dość słabo zaprezentowali się w ataku, kończąc pierwsze 20 minut z 34-procentową skutecznością rzutów z gry, przy 53. procentach ich rywali.
Dużo lepiej przyjezdni rozpoczęli sobie poczynać, tuż po zmianie stron. Radomianie szybko wyszli na prowadzenie 8:2 i przewaga rywali nieco stopniała. David Dedek nic sobie jednak z tego nie robił, podobnie jak i jego podopieczni. Ci szybko zdobyli kolejne oczka i w pełni kontrolowali przebieg wydarzeń na parkiecie, utrzymując dwucyfrową przewagę. Wprawdzie w tej kwarcie HydroTruck aż sześciokrotnie trafiał z dystansu, ale wystarczyło to jedynie do zwycięstwa w kwarcie 24:21.
To oznaczało, że w ostatnich 10. minutach radomianie, by myśleć o triumfie, musieli odrobić co najmniej 12 oczek. Z jednej strony dużo, ale przecież podopieczni Roberta Witki nie takie straty w poprzednich wyjazdowych meczach już odrabiali.
Wiedzieli o tym zawodnicy Startu, którzy nie pozwalali ambitnie walczącym radomianom na zbyt wiele. Wprawdzie dwoił się i troił Rod Camphor, ale na jego punkty odpowiadali gospodarze. Jeszcze w 35. minucie HydroTruck przegrywał 66:77, ale od tego momentu serię punktową zaliczyli miejscowi, wybijając rywalom myśli na odniesienie korzystnego rezultatu.
Start Lublin – HydroTruck Radom 94:78
Kwarty: 25:17, 23:16, 21:24, 25:21
Start: Lemar 15, Taylor 16, Borowski 7, Laksa 21, Carter 15, Jeszke 14, Dziemba 0, Jarecki 2, Pelczar 0, Grochowski 2, Szymański 2, Pszczoła 0.
HydroTruck: Trotter 13, Caphor 21, Bogucki 12, Lindbom 19, Mielczarek 0, Piechowicz 3, Wall 0, Stankowski 0, Lewandowski 0, Wątroba 4, Zegzuła 6.