- Dzisiaj (23 marca – przyp. Red.) miał być nasz ostatni dzień w Peru, niestety tak się nie stanie. Rząd Peru i prezydent wydają coraz to ciekawsze dekrety w sprawie kolejnych obostrzeń. Od przedwczoraj zamknięte jest lotnisko pasażerskie, teraz o terminie przylotu decyduje specjalna komisja – opowiadają o sytuacji radomianki pani Sylwia Stanik i Beata Kowalska uwięzione w Peru.
Peruwiańska przygoda
Wszystko zaczęło się 9 marca. Pani Sylwia i Beata postanowiły wyjechać do Peru. - Wtedy jeszcze ani w Polsce, gdzie mieszka Beata, ani w Holandii, gdzie mieszkam ja nie mieliśmy bardzo wielu zdiagnozowanych przypadków zakażeń koronawirusem. W Peru sytuacja była jeszcze lepsza. Z początku wszystko wyglądało normalnie.... albo prawie normalnie, niewiele osób nosiło na ulicach maseczki. Życie na ulicach peruwiańskich miast tętniło i biegło normalnym trybem – opowiada pani Sylwia.
12 marca obie panie poleciały ze stolicy Peru Limy do Cuzco, tu również sytuacja wydawała na pozór normalnie, ale jak się miało okazać, tylko przez dwa następne dni. - W sobotę, kiedy poszłyśmy na zakupy na pobliskie targowisko, widziałyśmy policyjną akcję nauki mycia rąk, wszystko w atmosferze południowoamerykańskiej fiesty, zero paniki. 15 marca pojechałyśmy do Aquas Calientes, ponieważ na następny dzień miałyśmy bilety na Machu Picchu. Jak się później okazało, był to przełomowy dzień w naszej podróży – mówi pani Sylwia.
Rząd wprowadza stan wyjątkowy
W ubiegłym tygodniu prezydent Peru Martin Vizcarra ogłosił wprowadzenie stanu wyjątkowego na terenie całego kraju w związku z rozprzestrzenianiem się koronawirusa. Zamknięte zostały również granice. A to dla radomianek oznaczało spore problemy. - Zaskoczenie było ogromne, wiedziałyśmy, że musimy jak najszybciej biec na stacje kolejową, żeby się dowiedzieć co dalej. Chaos, dezinformacja, tłum ludzi i zero pewności co dalej – mówi pani Sylwia
- Oczywiście wejść następnego ranka na Machu Picchu już nie mogłyśmy, pod bramą policjanci, jakby gotowi odeprzeć atak turystów, nie sprawiali najmilszego wrażenia. Od tej pory było już tylko gorzej....Bezceremonialnie wyrzucono nas z hostelu – opowiada radomianka. - My turyści, wciąż mieliśmy większy komfort. Kiedy dojechałyśmy z kolejnymi przygodami do Cuzco, do hostelu w którym zostały nasze bagaże i w którym wciąż miałyśmy opłacone dwie noce, okazało się że nasza rezerwacja została anulowana. Właściciel hostelu chciał się nas pozbyć, tłumacząc że jest kwarantanna i musi zamknąć hostel. Poprosiłam, żebyśmy mogły chociaż odpocząć chwilę i wziąć prysznic po tej emocjonującej podróży, która w istocie była ewakuacją. Nasz gospodarz zgodził się, choć bardzo szczęśliwy nie był. Niestety okazało się, że nie możemy opuścić Cuzco tego dnia, bo już wszystkie bilety na połączenia autobusowe były wykupione, a lotnisko zamknięte. Chyba miałyśmy bardzo nieciekawe miny, bo ostatecznie pozwolono nam zostać w hostelu na czas kwarantanny. Wiedziałyśmy, że możemy chodzić po zakupy i do apteki....
Obostrzenia, jakie rząd Peru wprowadził w związku z epidemią, spowodowały, że na ulicach pojawiła się policja i wojska. Wprowadzono godzinę policyjną od 20.00 do 5.00 rano. - Uzyskanie pozwolenia na przejazd do Limy graniczy z cudem. Można je uzyskać tylko wtedy, kiedy się ma potwierdzony lot z Limy. My nie mamy takiego potwierdzenia, więc siedzimy jak na szpilkach i czekamy na sygnał naszej grupy. Czujemy się trochę jak zakładnicy – przyznają.
Cierpliwie czekają na pomoc
Dzięki pomocy Polaków mieszkających w Peru, a także Polaków, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, pani Beacie i Sylwii, jest znacznie łatwiej znosić całą sytuację, w której się znalazły. Bo jak się okazało, rozmowa z polskim konsulem, poza tym – jak przyznają panie – że była miła, to nic nie wniosła. - Zostałyśmy dopisane do listy osób, które utknęły w Peru i tyle, powiedziano nam o rejestracji na stronie #lotdodomu. Próbowałam to zrobić już wcześniej, ale prawdopodobnie strona była przeciążona i dopiero po kilkunastu godzinach się udało. Wiedziałam, że w Cuzco mieszka Polka, która prowadzi biuro podróży i dopiero ta cudowna kobieta, Sylwia Perkowska, wlała trochę otuchy w nasze serca. Jesteśmy z nią w stałym kontakcie, dzięki niej wiemy co się dzieje – mówią obie panie. - Pomaga nam jeszcze Piotr z grupy „Kochamy Peru”, to on kontaktuje się w naszym imieniu z ambasadą i tutejszymi władzami. Stara się nam pomóc ze wszystkich sił, bo sytuacja jest nieciekawa.
Poniedziałek miał być ostatnim dniem pobytu w Peru, ale…jak się okazuje, wydostanie się stamtąd, jak się okazuje, nie jest takie proste, bo zamknięte jest lotnisko pasażerskie.- Mamy nadzieję na wylot w tym tygodniu z lotniska wojskowego w Limie, liczmy, że nasz samolot będzie mógł nas zabrać. Samolot, który miał przylecieć po Niemców dzisiaj, został odwołany, a wczoraj Francuzi zostali zawróceni w drodze na lotnisko. Dla równowagi dodam, że Peruwiańczycy są przemili, ciepli i otwarci. Niczego złego o nich powiedzieć nie możemy, oni też mają teraz ciężko. Wiemy, że ambasada i PLL Lot pracują nad wydostaniem nas stąd, cierpliwie czekamy... w pełnej gotowości – przyznają z nadzieją.
Pani Beata i Sylwia są grupie kilkuset Polaków, którzy utknęli w Peru i czekają na pomoc w powrocie do domu.