Cyryl Prochonow - Obudziłem się w piekle
Cyryl jest tancerzem od 8 lat mieszka w Radomiu. Prowadzi tu studio Inspektorat Tańca. Pochodzi z Nowej Kachówki, gdzie mieszka jego rodzina. Jego brat uczy się w Kijowie.
- Tak naprawdę wojna na Ukrainie trwa od ponad ośmiu lat. Zginęło już ponad 15 tys. młodych ukraińskich żołnierzy. Inwazja ze strony Rosji mogła się tak naprawdę odbyć każdego dnia, bo Ukraina od wielu lat była w stanie zagrożenia – mówi Cyryl Prochonow. - Ukraina była gotowa, ale nikt się nie spodziewał, że atak odbędzie się tak punktowo i wszędzie od razu.
https://www.cozadzien.pl/radom/radom-i-powiat-deklaruja-pomoc-dla-uchodzcow-z-ukrainy/80190
Nie kryjąc emocji opowiada o relacjach z rodzinnej Nowej Kachówki, które napływają do niego od rana. - To jest straszne. Mój dzisiejszy dzień zaczął się od piekła. Miliony wiadomości i telefonów od mojej rodziny i przyjaciół – mówi Cyryl. - Zbombardowano moje miasto i bazę wojskową mieszczącą się obok Nowej Kachowki (w trakcie naszej rozmowy wojska rosyjskie zajęły miasto - przyp. autorki). To miasto jest strategicznym miejscem na Ukrainie. Znajduje się tam elektrownia wodna na Dnieprze. Jest tam kanał, który zabezpiecza wodę na Krymie - zamknięty od 2014 r.
Nowa Kachowka znajduje się 60 km od granicy z Krymem. - Mama mówiła, że nad miastem latają śmigłowce i jeżdżą czołgi. O piątej rano z łózka wyrwał ich huk - mówi Cyryl. - Tak, jak opowiada mama, tworzą się kilometrowe kolejki do stacji benzynowych, wprowadzono limity wypłat gotówki z bankomatów. Ludzie spanikowali, a w sklepach tworzą się kolejki. Niektóre z nich stoją już puste – relacjonuje Prochonow. - Ludzie próbują kupić najpotrzebniejsze rzeczy, ale tak naprawdę nie wiedzą co robić. Mama mówi, że ludzie wychodzą na ulicę i stoją bezradni patrząc na latające nad ich głowami śmigłowce. Nie wiedzą, co robić, gdzie jest bezpiecznie. Nie wiedzą, gdzie pójść - takie mają przygotowanie do wojny.
- Uważam, że jeżeli z Ukraina coś się stanie to Polska jest następna. Jakby to nie brzmiało też jest w zagrożeniu. Imperium Rosyjskie trzeba w jakikolwiek sposób powstrzymać. Jeżeli Polska, która ma głos, jest w stanie cokolwiek zrobić dla Ukrainy, jakoś to powstrzymać, to powinna użyć wszystkich sił i środków. Przez kłótnie politycznie Ukraina nie miała jednego głosu i zrobiła się słaba. Moim zdaniem, mimo różnicy poglądów, najważniejsze w tych czasach to się zjednoczyć i zrozumieć. Jasno rozróżnić co jest dobre, a co złe. No i oczywiście dobro zawsze zwycięża - mówi.
Veronika Hajdu-Wach - Czuję bezradność
Veronika Hajdu-Wach (l. 34) w Polsce mieszka blisko 20 lat, większość swojego życia. Pochodzi z Zakarpacia, regionu historycznego na obszarze zachodniej Ukrainy, na pograniczu Polski, Słowacji, Węgier i Rumunii. Mieszka w Radomiu.
Rozmawiamy około południa, jeszcze przed drugim bombardowaniem Ukrainy. – Pierwsza myśl to panika, lekka histeria i bardzo silne emocje. Ale prawda test taka, że pierwsze co przyszło do głowy, to chęć informacji o tym, co się dzieje, ale od ludzi, a nie z mediów. Co się dzieje realnie u ludzi, jak wygląda sytuacja w różnych częściach Ukrainy. Faktycznie mam rodzinę rozrzuconą po całej Ukrainie, znajomych, przyjaciół, więc starałam się skontaktować. Tam, gdzie mieszka moja babcia jest póki co bezpiecznie. Najtrudniejszy był moment, gdy nie mogłam się dodzwonić. Oczywiste wydaje się, że pewne kanały mogą być zablokowane ze względu potrzeb rządowych. Uspokoiło mnie, że Facebook gdzieś tam jednak działa i dostałam informacje od ludzi, już wiedziałam jak jest – mówi Veronika o tym, co czuła, gdy media poinformowały o agresji Rosji na Ukrainę. – Czuję bezradność, bo nic nie mogę zrobić. Jedyne, co mogę im zaoferować, to gdyby chcieli, to zawsze tu jestem i mogą do mnie przyjechać. Ale ani ja nie mogę pojechać tam, ani oni nie mogą przyjechać.
https://www.cozadzien.pl/radom/solidarni-z-ukraina/80194
Veronika chce się zaangażować w pomoc swoim rodakom i zachęca też do tego innych. Wysłała już w tej sprawie pismo do Radosława Witkowskiego, prezydenta Radomia: – Chwilowo dysponuję czasem, więc zachęcam wszystkich, którzy mają taką możliwość, którzy mają czas, może mamy na macierzyńskim, Na pewno będzie potrzebna mobilizacja, wsparcie. Mam nadzieję, że miasto zapewni uchodźcom, przynajmniej części, dostęp do mieszkań, gdzie mogliby się zatrzymać, gdzie mogliby przeczekać ten trudny czas, na pewno potrzebna będzie praca. Moje ręce są gotowe. Rozmawiałam ze swoimi współobywatelami, mam kontakt z wieloma osobami zamieszkującymi w Radomiu i w ogóle w Polsce obcokrajowców, zwłaszcza wschodniakami. Wszyscy do mnie piszą, telefon się urywa. Wszyscy są gotowi pomagać. Są też zbiórki. Bądźcie rozsądni, myślcie, czytajcie, dowiadujcie się. Nie panikujmy, ale jeżeli wiecie, że ktoś wśród waszych znajomych potrzebuje pomocy, bo został bez środków do życia, bo nie ma kontaktu... postarajcie się zagadać nawet tym dobrym słowem. Zapytać, jak się czują, może chcą się napić kawy, herbaty, to coś zawsze pomoże, uspokoi.
Oleg Poliszczuk - Przeżyłem załamanie
Oleg Poliszczuk (l.24) pochodzi z Kijowa, w Radomiu mieszka od ośmiu lat. Przyjechał do Polski, aby tu się uczyć. W Kijowie została jego cała rodzina, ostatni raz widzieli się na początku nowego roku, kiedy Oleg pojechał ich odwiedzić. W czasie kiedy rozmawiamy, jego rodzina jest cała i zdrowa i bezpieczna.
- Od rana do mnie mama wydzwaniała, bo mamy taki zwyczaj, że jak wstaje rano, to do mnie dzwoni i mnie budzi. Dzwoniła do mnie kilka razy, ale obudziłem się przed godz. 9. Na ekranie pojawiła się wiadomość: „Wojna, wojna, odbierz”. Zadzwoniłem, przyznała, że póki co wszystko jest w porządku – mówi Oleg Poliszczuk.
Oleg jest z rodziną w stałym kontakcie. Kontaktują się co pół godziny, aby wiedzieć co się dzieje. - Przeżywam to bardzo. Mama zadzwoniła, żebym poszedł do bankomatu i wypłacił pieniądze. Najpierw nie docierało do mnie to, co usłyszałem, wychodząc z domu ręce mi się trzęsły, zacząłem płakać, panika mnie łapie. W drodze do bankomatu miałem załamanie, płakałem, nie wiedziałem, co mam robić – opowiada.
W Radomiu i regionie przebywa ponad 15 tys. obywateli Ukrainy.