Radio Rekord Radom 29 lat z Wami Radio Rekord Radom 29 lat z Wami
PGlucyBkYXRhLXJldml2ZS16b25laWQ9IjEiIGRhdGEtcmV2aXZlLWlkPSI0NGIxNzY0MWJjOTg4OTU5NmEyZDdiN2ZkNTRiNWZlNSI+PC9pbnM+DQo=
PGlucyBkYXRhLXJldml2ZS16b25laWQ9IjEiIGRhdGEtcmV2aXZlLWlkPSI0NGIxNzY0MWJjOTg4OTU5NmEyZDdiN2ZkNTRiNWZlNSI+PC9pbnM+DQo=

Legendy radomskie. O Kazimierzu Królewiczu

Legendy radomskie. O Kazimierzu Królewiczu

Opowieść o Kazimierzu Królewiczu

Dnia 3 października 1458 roku wielka radość zapanowała na królewskim Wawelu. Zagrały fanfary na zamkowym dziedzińcu, a huk dział obwieścił mieszkańcom Krakowa, iż oto przyszedł na świat kolejny królewicz, syn króla Kazimierza Jagiellończyka i królowej Elżbiety Rakuszanki. Szczęśliwi rodzice nadali mu imię Kazimierz.

- To już drugi syn naszego miłościwego pana – cieszyli się dworzanie. – Tylko czekać, jak wyrośnie
z niego wspaniały rycerz!

- Jego starszy brat, Władysław, też – jak powiadają – dziwnej jest nadobności, kształtnego u ba schwał urodnego ciała – przypominali inni.

- Anie zapominajcie o księżniczce Jadwidze, która to jako druga, po królewiczu Władysławie, świat ujrzała – dodawały dwórki.

Cieszyli się dworzanie, cieszyli mieszkańcy Krakowa, a z nimi naród cały, choć nikt z nich nie wiedział, że po narodzinach królewicza Kazimierza na świat przyjdą jeszcze kolejni jego bracia i kolejne siostry, których sława sięgnie daleko poza granice kraju.

Płynęły lata, a z nimi rósł i mężniał także królewicz Kazimierz. I choć był królewskim synem, nie uderzyły mu do głowy ani bogactwo, ani władza, ani przywileje płynące z dobrego urodzenia. Toteż dzieje jego życia dzisiaj bardziej baśń przypominają, chociaż wcale baśnią nie są. Bo też niezwyczajne było to dziecko, stroniące od wygód królewskiego życia i uciech dworskich, za to skłonne do zadumy i rozmyślań, poświęcające czas na modlitwę i służenie biednym. Już będąc dzieckiem królewicz Kazimierz żył w surowej prostocie: w lecie nosił ubrania ze zgrzebnego sukna, zimą – kozie kożuszki, jadł proste potrawy, spał na twardych posłaniach… A że umysł miał bystry i innych w nauce przewyższał, widziano w nim przyszłego króla Polski.

 

Cieszyło to króla i królową i jedynie stan zdrowia królewicza Kazimierza, który pogarszał się z każdym rokiem, budził ich coraz większą troskę.

Pewnego dnia, król Jagiellończyk wezwał go do siebie i powiada:

- Wiele lat, mój synu, podróżowałeś ze mną po kraju, ucząc się, jak rządzić poddanymi – rzekł. – Czas więc, abyś mnie zastąpił, gdyś ja muszę teraz na Litwę Jechać i bunt kniaziów tłumić, którzy przeciwko nam wystąpili. Tobie zatem powierzam opiekę nad królową, twoją matką, i resztą rodziny. Pojedziesz z nimi na zamek do Radomia, który odtąd waszą siedzibą będzie, a sprawuj się dobrze, aby twoje rządy były tam mile wspominane!

- Będzie, ojcze, jak rzekłeś – zgodził się królewicz Kazimierz. – Wydam stosowne polecenia, aby jak najszybciej ruszyć w drogę!

Jak rzekł, tak się stało. W trzy dni później karawana wozów z królewiczem Kazimierzem i królewską rodziną, otoczona zbrojnymi wojami, ruszyła w stronę radomskiego grodu.

Tak oto władza królewska przeniosła się do Radomia, gdzie w owym czasie stał zamek wspaniały, murem szerokim otoczony, z basztami wysokimi, w którym miał teraz skupiać się dwór Korony, gromadząc najznakomitszych ludzi z otoczenia króla. Bo też był podówczas Radom miastem powszechnie znanym. Tu, przed laty, częstym gościem bywał król Władysław Jagiełło, potem jego syn, a teraz jechał wnuk, który – będąc jeszcze dzieckiem – zapamiętał tatarskich wysłanników chana krymskiego jadących przed miasto na wielbłądach, wzbudzających powszechne zdumienie wśród mieszkańców Radomia.

Także teraz przyjazd rodziny królewskiej do radomskiego zamku powitano z wielką radością i nadzieją. Oto królewicz Kazimierz, który dał się już wcześniej poznać jako władca odznaczający się szczególnym poczuciem sprawiedliwości i szczególną dbałością o swoich poddanych, teraz także ich nie opuści w potrzebie. Nic też dziwnego, ze z tego okresu zostało po Kazimierzu królewiczu wiele wspomnień, które przekazywane z ust do ust przez mieszkańców Radomia, przetrwały do dzisiaj.

Oto – powiadali – bywało, że królewicz Kazimierz, idąc do kościoła, rozdawał po drodze ubogim i chorym zaoszczędzone pieniądze, które otrzymał od ojca. Gdy rankiem drzwi do kaplicy zastał zamknięte modlił się na jej schodach. Widząc to, rajcy miejscy w Radomiu uradzili, aby królewiczowi podarować klucz do wrót świątyni specjalnie wykonany, zdobiony klejnotami i złotem, którym mógłby bez przeszkód drzwi otwierać.

Tak powiadali…

My zaś wróćmy do roku 1482. Zbliżały się właśnie święta Bożego Narodzenia. Wcześniej, bo wraz ze świętym Mikołajem, spadł pierwszy śnieg, a z nim mróz zaczął trzymać tęgi, jakiego dawno mieszczanie nie pamiętali. Przebywająca na zamku w Radomiu królowa Elżbieta siedziała w komnacie zamyślona, gdy ciężka kotara osłaniająca drzwi uchyliła się i ukazał się królewicz Kazimierz.

- Jesteś dziś smutna, miłościwa pani – zagadnął.

PGlucyBkYXRhLXJldml2ZS16b25laWQ9IjciIGRhdGEtcmV2aXZlLWlkPSI0NGIxNzY0MWJjOTg4OTU5NmEyZDdiN2ZkNTRiNWZlNSI+PC9pbnM+
PGlucyBkYXRhLXJldml2ZS16b25laWQ9IjciIGRhdGEtcmV2aXZlLWlkPSI0NGIxNzY0MWJjOTg4OTU5NmEyZDdiN2ZkNTRiNWZlNSI+PC9pbnM+

- Och, nie! Tylko rozmyślam…

- O czym, matko?

- Właśnie przyszły wieści, iż księżniczka Kinga jest ci przychylna – królowa Elżbieta spojrzała z nadzieją na syna. – Małżeństwo z nią mogłoby wiele zmienić, a da Bóg, wrócić ci także zdrowie.

- Bogu ja ślubowałem i ofiarowałem swoje życie – królewicz na wspomnienie o małżeństwie zmarszczył brwi.

- Gdybyś jednak posłuchał rady matki…

- Twoje rady, podobnie jak rady mojego ojca, zawsze cenie najwyżej. Nie sądzone mi jednak zostać małżonkiem jakiejkolwiek kobiety.

Słysząc zdecydowaną odpowiedź, królowa westchnęła. Wiara jej, iż małżeństwo może poprawić stan zdrowia syna, była tak duża, że nie ustawała w wysiłkach, by nakłonić go do zmiany decyzji. Daremnie.

- Z Nowym Rokiem wyruszam do puszczy na polowanie. Czas, aby zapasy w spiżarni odnowić – królewicz Kazimierz zmienił nagle temat rozmowy.

- W taki czas? – zaniepokoiła się królowa. – Wciąż słyszę o gromadach zbójców, którzy upodobali sobie tę okolicę.

- Właśnie dlatego! Skarg na nich coraz więcej, a ja obiecałem rajcom miejskim zaprowadzić spokój na tutejszych gościńcach! – królewicz spojrzał na matkę. – Pozwól, że tam pojadę!

- Zima w pełni, mróz… a ty nadal słabujesz – królowa próbowała odwieść syna od wyprawy.

- Nie obawiaj się, pani… Zima była jak teraz, gdy wypadło nam święta Bożego Narodzenia spędzić w Kozienicach. Pomnę, pani, ten czas doskonale, gdyż wtedy z Nowym Rokiem przyszedł na świat mój brat Zygmunt – przypominał królewicz. – Niedługo Nowy Rok, powinienem miejsce to odwiedzić.

- Więc pamiętasz… Miałeś wtedy ledwie osiem lat. Wówczas nasz przyjazd i bez mała całego dworu, uciekającego przed morowym powietrzem, sprawił, że zagubione w kniei królewskie dworzyszcze  w Kozienicach zamieniło się nagle w pełną życia osadę – królowa matka uśmiechnęła się.

- Pomnę wszystko… I narodziny Zygmunta, i huczne zabawy, jakie po tym wydarzeniu nastąpiły, i jeszcze huczniejsze polowania. Gdyby tu był z nami miłościwy pan, mój ojciec, ruszylibyśmy tam razem – zapewnił Kazimierz.

- Zatem wybierasz się nieodwołalnie?

- Podobna wycieczka dobrze mi zrobi, widok kniei powinien wrócić siły!

W kilka dni później, tuż po Nowym Roku, zagrały rogi na zamkowym dziedzińcu, odpowiedział im zew ogarów ruszających w bór, prysły spod końskich kopyt grudki śniegu i gromada jeźdźców z królewiczem Kazimierzem zniknęła za bramą radomskiego grodu.

https://www.cozadzien.pl/legendy-radomskie/legendy-radomskie-jak-powstala-nazwa-miasta-radom/69241

Zima była wciąż w pełni. Bagna, które w lecie ledwie dało się przebrnąć, teraz skute lodem, bez trudu utrzymywały ciężar koni i jeźdźców, toteż szybko minęli pierwsze rozpadliska. Wypoczęte konie pędziły przed siebie, a puszczona luzem sfora ogarów żwawo poszła w bór i tylko odległe szczekanie znaczyło jej ślad. W chwilę później także myśliwi zniknęli na tle ciemnej ściany kniei, która podówczas podchodziła niemal pod sam Radom.

A nie był to czas jak dzisiaj. Grasujące bandy zbójeckie nie darowały przejazdu nikomu i trzeba było wiele szczęścia, aby uniknąć napaści. Wiedział o tym także królewicz Kazimierz, wysłuchujący nieustannych skarg mieszkańców Radomia i przybyłych do miasta kupców, których ograbiono w drodze. Czas było zatem rozprawić się z rabusiami. W postanowieniu tym królewicz utwierdził się jeszcze bardziej, gdy dotarł z drużyną do Jedlni i królewscy łowczy potwierdzili owe wieści.

- Miły Panie – odezwał się starszy z łowczych – knieja teraz niebezpieczna, ledwie temu dni parę, jak napadnięto kupców przy Królewskim Źródle!

PGlucyBkYXRhLXJldml2ZS16b25laWQ9IjQxIiBkYXRhLXJldml2ZS1pZD0iNDRiMTc2NDFiYzk4ODk1OTZhMmQ3YjdmZDU0YjVmZTUiPjwvaW5zPg0K
PGlucyBkYXRhLXJldml2ZS16b25laWQ9IjQxIiBkYXRhLXJldml2ZS1pZD0iNDRiMTc2NDFiYzk4ODk1OTZhMmQ3YjdmZDU0YjVmZTUiPjwvaW5zPg0K

- Królewskie Źródło?

- To źródło w głębi kniei, przy trakcie nad rzeką Czarną. Dziad miłościwego Pana, król Władysław Jagiełło, często lubił tam odpoczywać, to i tak je nazwaliśmy… królewskie! – wyjaśnił łowczy.

- Znasz miejsce?

- Jakże, miłościwy panie…

- Zatem najpierw do Królewskiego Źródła, a dopiero później do Kozienic! – zdecydował królewicz Kazimierz.

- Królewskie Źródło po drodze, miłościwy Panie. Ale teraz… - łowczy zawahał się, patrząc na królewicza Kazimierza, który z trudem tłumił kaszel. Blada cera i krople potu, które mimo mrozu pojawiły się na jego skroni, nie wróżyły nic dobrego. Starszy łowczy był zbyt doświadczonym człowiekiem, aby nie poznać osłabienia.

- Zanim zbiorę gromadę – zaczął chyląc głowę – proszę w moje progi. Dla rozgrzania zziębniętych kości i na królewską pieczeń z garncem miodu – dodał.

- Nie dla mnie te specjały, ale z ciepła ogniska chętnie skorzystam – zgodził się królewicz Kazimierz.

Było to zimą roku 1483. Po niej nadeszła wiosna, pełna wilgoci i roztopów. Położony wśród mokradeł Radom, przepojony oparami mgły i ciągnącej od bagien stęchlizny, nie wróżył królewiczowi Kazimierzowi nic dobrego. A ten czuł się coraz gorzej. Jak mówili dworzanie: „gasł z dnia na dzień”, gdy nagle u bramy radomskiego zamku, oznajmiono królewskiego gońca z pismem od króla. Wpuszczono go zaraz do królewicza.

- Synu mój – pisał król – dla poratowania Twojego zdrowia jestem zmuszon wezwać cię do Wilna w nadziei, ze uzdrowi Cię tamtejszy klimat…

Powiadomiona o decyzji męża królowa Elżbieta, choć rada zatrzymać Kazimierza przy sobie, nie sprzeciwiała się.

- Jedź synu, i obym ujrzała cię niedługo w zdrowiu – rzekła, po czym nakazała służbie wozy do drogi szykować.

Tak oto królewicz Kazimierz, zgodnie z wolą ojca, opuścił Radom i udał się w podróż. Niestety po przybyciu do Wilna stan jego zdrowia pogorszył się.

Osłabiony, u kresu sił królewicz wyruszył wraz z ojcem na zjazd do Lublina. Stan jego zdrowia był jednak tak zły, że zmuszeni byli zatrzymać się na zamku w Grodnie, gdzie powietrze miało być zdrowe. Niestety, królewicz Kazimierz dalej już nie pojechał Zmarł w Grodnie 4 marca 1484 r., w niedzielę, tuż przed wschodem słońca. Było to dawno, tak dawno, że ani nasz dziad, ani pradziad czasów tych dzisiaj nie pamięta. I gdyby nie wydarzenia, które po śmierci królewicza zaczęły dziać się przy jego grobie, zapewne pamięć o nim przetrwałaby tylko u nielicznych.

Oto – powiadano – gdy u jego grobu chorzy i okaleczenie zaczynali się modlić, wielu z nich powracało do zdrowia i siły, niewidomi odzyskiwali wzrok, a zdarzyło się nawet, że w umierające dzieci wstępowało życie. Prawdziwe cuda działy się u grobu Kazimierza królewicza – prawiono. Podanie niesie, że kiedy wojska polskie i litewskie walczyły pod Połockiem przeciw Moskwie, wówczas
w najtrudniejszym momencie bitwy – zjawił się na błękitnej chmurze królewicz Kazimierz w białej szacie. Miał wskazać wojskom polsko-litewskim dogodne brody na Dźwinie, wybawiając je w ten sposób z wielkiego niebezpieczeństwa.

Podobnie było w bitwie ze Szwedami, pod Kircholmem. Wówczas jego rodzony brat Zygmunt zwany Starym, ten sam, który urodził się w Kozienicach, widząc przewagę nieprzyjaciela, błagał Boga o pomoc dla oręża polskiego. Bitwa zakończyła się zwycięstwem! Król Zygmunt Stary, uznając, iż stało się tak za przyczyną jego brata, postanowił wówczas wysłać do Rzymu prośbę o kanonizację królewicza Kazimierza. I w ten sposób królewicz Kazimierz został świętym.

Po latach również mieszkańcy radomskiego grodu nie zapomnieli, iż mieszkał w ich mieście i sprawował tu swoje rządu królewicz Kazimierz. Wdzięczni mieszkańcy miasta obrali go więc za swojego patrona, zaś 4 marca, dzień imienin Kazimierza, nazwali „kazikami”. Właśnie w tym dniu wspomina się pobyt w Radomiu królewskiej rodziny i Kazimierza, królewicza, który został patronem Polski i Litwy.

Źródło : Zenon Gierała "Baśnie i legendy ziemi radomskiej"

Legend radomskich  można słuchać w każdy poniedziałek i wtorek o godz. 20.30 w Radiu Rekord. 

Chcemy, żeby nasze publikacje były powodem do rozpoczynania dyskusji prowadzonej przez naszych Czytelników; dyskusji merytorycznej, rzeczowej i kulturalnej. Jako redakcja jesteśmy zdecydowanym przeciwnikiem hejtu w Internecie i wspieramy działania akcji "Stop hejt".

Dlatego prosimy o dostosowanie pisanych przez Państwa komentarzy do norm akceptowanych przez większość społeczeństwa. Chcemy, żeby dyskusja prowadzona w komentarzach nie atakowała nikogo i nie urażała uczuć osób wspominanych w tych wpisach.

PGlucyBkYXRhLXJldml2ZS16b25laWQ9IjMiIGRhdGEtcmV2aXZlLWlkPSI0NGIxNzY0MWJjOTg4OTU5NmEyZDdiN2ZkNTRiNWZlNSI+PC9pbnM+DQo=
PGlucyBkYXRhLXJldml2ZS16b25laWQ9IjMiIGRhdGEtcmV2aXZlLWlkPSI0NGIxNzY0MWJjOTg4OTU5NmEyZDdiN2ZkNTRiNWZlNSI+PC9pbnM+DQo=

#WieszPierwszy

Najnowsze wiadomości

PGlucyBkYXRhLXJldml2ZS16b25laWQ9IjE1IiBkYXRhLXJldml2ZS1pZD0iNDRiMTc2NDFiYzk4ODk1OTZhMmQ3YjdmZDU0YjVmZTUiPjwvaW5zPg0K
PGlucyBkYXRhLXJldml2ZS16b25laWQ9IjE1IiBkYXRhLXJldml2ZS1pZD0iNDRiMTc2NDFiYzk4ODk1OTZhMmQ3YjdmZDU0YjVmZTUiPjwvaW5zPg0K

Najczęściej czytane

PGlucyBkYXRhLXJldml2ZS16b25laWQ9IjE5IiBkYXRhLXJldml2ZS1pZD0iNDRiMTc2NDFiYzk4ODk1OTZhMmQ3YjdmZDU0YjVmZTUiPjwvaW5zPg0K
PGlucyBkYXRhLXJldml2ZS16b25laWQ9IjE5IiBkYXRhLXJldml2ZS1pZD0iNDRiMTc2NDFiYzk4ODk1OTZhMmQ3YjdmZDU0YjVmZTUiPjwvaW5zPg0K

Polecamy