Reklamuje się pan dwoma hasłami wyborczymi: „Jestem stąd” i „W imię zasad”. To kawa na ławę - stąd, czyli skąd i w imię jakich zasad?
- Stąd, czyli z Białobrzegów, Radomia, Szydłowca, Żydów, Kacperkowa, Stromca, Niedabyla itd. Stąd pochodzi moja rodzina i moja żona. Tu się urodziłem i wychowałem. To tutaj uciekam z Warszawy, w której tylko pracuję. Tu mam nie tylko korzenie; to jest moja prawdziwa mała ojczyzna. Pochodzę z jednej z wielu małych mazowieckich miejscowości. Nie jestem „spadochroniarzem” z Warszawy, jak wielu innych kandydatów szukających u nas raz na pięć lat głosów wyborców, a tak naprawdę nieznających realiów i miejscowych problemów. Po prostu ja naprawdę jestem stąd. A startuję w imię zasad, którym wierny powinien być każdy policjant, strażak, urzędnik. Zasad ostatnio łamanych i poniewieranych. Od niezawisłości sądów na apolityczności policji kończąc. W imię przywrócenia zasad, honoru i szacunku w życiu publicznym. A jeśli to się kojarzy z filmem „Psy”, to też po części trafnie, bo jestem „psem”.
Jestem i pozostanę bezpartyjny. Nie jestem politykiem. Całe życie pracowałem w policji i CBA na rzecz bezpieczeństwa Polski. Po odejściu z CBA także poświęciłem się sprawom publicznym. Zostałem doradcą Unii Europejskiej ds. antykorupcyjnych w Mołdawii. To była twarda szkoła dyplomacji. Na własne oczy widziałem także, na czym polegają zagrożenia związane z Rosją i jej propagandą czy działaniami wojennymi. Poznałem też dobrze mechanizmy działania instytucji unijnych. Nikt mi też nie zarzuci braku znajomości języków obcych, bo w ramach ambasady unijnej pracowałem po angielsku, a z rządem Mołdawii po rosyjsku. Byłbym tchórzem i człowiekiem nieodpowiedzialnym także wobec swoich kolegów, gdybym nie kandydował w wyborach. A do startu namawiała mnie także Federacja Służb Mundurowych.
Startując do PE musiał pan sobie zadać pytanie: „po co ja tam idę”. Czym chciałby się pan zająć w PE?
- Jestem zły i nie godzę się z niszczeniem autorytetu polskiego państwa. Czas powiedzieć dość politycznej obłudzie i hipokryzji. Czas zatrzymać proces dewastacji kraju oraz jego instytucji. I najwyższy czas, żeby miejsce politykierów, osób niekompetentnych, nieznających języków obcych i nielubiących Unii Europejskiej, zajęli ludzie młodzi, sprawni i energiczni. Eksperci i profesjonaliści, którzy będą skutecznie walczyć nie o swoje, ale o nasze interesy. Od zawsze służyłem bezpieczeństwu państwa polskiego i jego obywateli. Zajmowałem się też bezpieczeństwem międzynarodowym, walką z terroryzmem i korupcją. Zagrożenia są poważne. Wynikają z sytuacji geopolitycznej, agresywnej postawy Rosji. Terroryzm też kiedyś dotrze do Polski. Trzeba temu przeciwdziałać na różnych polach, również na szczeblu unijnym. Mamy gigantyczne upolitycznienie prokuratury, służb specjalnych i mundurowych. Mołdawianie czy Ukraińcy otwierają oczy ze zdumienia, widząc, jak właśnie zawracamy z europejskiej drogi. Rosjanie za to się cieszą. Idę do PE, aby zapewnić bezpieczeństwo nie tylko naszemu krajowi i regionowi, ale każdemu z nas. W szczególności naszym dzieciom i seniorom, osobom bezbronnym wobec współczesnych przestępców. Wszyscy mamy dość kolesiostwa i korupcji. Wstyd mi, że to się staje normą w naszym kraju i dotyczy też np. asystentów niektórych europosłów… Poza tym nasza aktualna władza jest antyobywatelska, antyeuropejska i antydemokratyczna. Jej zapędy hamuje już tylko członkostwo w UE. Niszczy się w Polsce ludzi, którzy myślą inaczej niż rządzący. Represje dotykają wielu osób. Także mnie, mojej rodziny, przyjaciół i byłych współpracowników z policji czy CBA. Chcę być rzecznikiem tych wykluczonych i niszczonych.
Odbywał pan służbę w Scotland Yardzie. Brzmi to niezwykle interesująco. Czy w rzeczywistości tak było i jak bardzo brytyjskie służby dużo różnią się od polskich?
- Jako młody chłopak, pochodzący z małej, podradomskiej miejscowości nigdy nie uwierzyłbym, że będę miał okazję pracować w Scotland Yardzie. Miałem unikatową możliwość pracy w Wielkiej Brytanii przez blisko sześć miesięcy. Zostałem tam „spuszczony”; to było takie miękkie zesłanie. Zrezygnowałem wtedy z funkcji zastępcy dyrektora CBŚ, bo nie godziłem się na naciski ze strony pierwszego rządu PiS. A że nie miałem uprawnień emerytalnych, to wyjechałem do Wielkiej Brytanii. Szef Scotland Yardu, wówczas 55-letni oficer, nie mógł uwierzyć, że człowiek, który tak szybko awansował, został wypuszczony ze służby. Polska, przez partykularne interesy i złośliwość kolejnych ekip rządzących, pozbywa się doświadczonych oficerów. To głupota. W policji trzeba się na początku szarpać z bandytami. Też tak robiłem. Przeszedłem kurs dla antyterrorystów. Jeździłem na realizacje w kominiarce, na obserwacje, działałem w przykrywkach i biłem się z przestępcami. Pozornie wszystkie formacje policyjne są do siebie podobne, ale Scotland Yard wyróżnia się całkowitą apolitycznością, profesjonalizmem i efektywnymi procedurami utrwalonymi przez dziesięciolecia. W mojej opinii to do dzisiaj najlepsza policja na świecie. Głównie dzięki temu, że inwestuje w swoich policjantów, gwarantując im przejrzystą ścieżkę kariery i atrakcyjne warunki pracy. Stabilność wynikająca z apolityczności i jasnych procedur jest siłą tej instytucji. Niestety, w polskiej policji coraz częściej ścieżka awansu jest uzależniona od sympatii politycznych i koneksji z zaprzyjaźnionymi prominentami. Prawdopodobnie Scotland Yard w całej swojej historii nie przeszedł takich czystek i rewolucji kadrowej jak polska policja przez ostatnie trzy lata. Kiedy opowiadałem kolegom z Londynu o rzucaniu konfetti z policyjnego śmigłowca na głowę ministra spraw wewnętrznych, to mi nie uwierzyli (śmiech).
Co pana skłoniło, by zająć się zawodowo zwalczaniem korupcji?
- Otrzymałem taką propozycję w 2009 roku, od ówczesnego premiera Donalda Tuska. Miałem już wówczas bogate doświadczenie w tej dziedzinie z czasów służby w CBŚ i kierowania Biurem Kryminalnym, a prowadziliśmy wiele spraw korupcyjnych... Pisałem również jedną z pierwszych prac magisterskich na temat ofensywnych metod zwalczania korupcji, czyli tzw. prowokacji policyjnych. Przez ostatnie trzy lata pracowałem jako doradca wysokiego szczebla UE ds. antykorupcyjnych mołdawskiego rządu, a obecnie doradzam rządowi Armenii przy tworzeniu biura antykorupcyjnego. Jestem uznawanym ekspertem międzynarodowym w tej dziedzinie. Korupcja jest jednym z najohydniejszych przestępstw, bo sieje zepsucie, niszczy sprawiedliwość społeczną i podważa zaufanie. Niszczy równość szans naszych dzieci, zabija przedsiębiorczość i potrafi przesiąkać do świadomości rządzących tak, że twierdzą, iż dzieci polityków są szczególnie uzdolnione… Korupcja jest szczytem obłudy i hipokryzji, a tym od zawsze się brzydziłem.
Najpierw policjant, później szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Teraz startuje pan w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Nie szkoda panu wchodzić do polityki? To bilet w jedną stronę.
- Mam dość prymitywnego politykierstwa i cwaniactwa w przestrzeni publicznej. Mam dość niszczenia godności służby publicznej i jej wszystkich urzędników - od ludzi mundurowych na pracownikach służby zdrowia skończywszy. Stąd też start w tych wyborach. Bo te do PE są najmniej polityczne, a najbardziej merytoryczne. Przynajmniej w teorii. To jest nie tyle moje wejście do polityki, ile raczej służenie dalej państwu bez konieczności zapisywania się do jakiejś partii. To kontynuacja mojej wieloletniej służby publicznej. Ojczyzna wzywa na ratunek! I w takiej chwili polski oficer ma obowiązek ruszyć jej z pomocą. To kwestia zasad i honoru. Polska - i mówię to całkowicie poważnie - jest w momencie przełomowym dla jej historii. Mamy w tym roku wybory do PE, do sejmu i senatu, a w przyszłym - prezydenckie. Polacy muszą zdecydować, czy chcą państwa otwartego, nowoczesnego i europejskiego, czy też wolą żyć w kraju ksenofobicznym i zamkniętym. W kraju, którego władze dzielą ludzi, kierują się nienawiścią i zemstą. Podchodzę do tego bardzo poważnie i mówię to z głębi serca.
Rzeczywiście polityka towarzyszyła panu przez ostatnich kilka lat działalności publicznej. Słynna stała się pańska rozmowa z minister Elżbietą Bieńkowską w restauracji Sowa i Przyjaciele. Nie wstyd panu, jako profesjonaliście, że dał się pan nagrać?
- To tak, jakby spytać kobietę, czy jej nie wstyd, że została zgwałcona… I proszę pamiętać, że nie jestem sprawcą tego gwałtu, ale jego ofiarą. Ofiar jest zresztą więcej; zalicza się do nich również chociażby obecny premier Morawiecki. Ja nie dałem się nagrać - zostałem zaproszony przez wicepremiera rządu na służbowe spotkanie. Nie ja odpowiadałem za zabezpieczenie tego miejsca. A jeśli ktoś ma czas, żeby odsłuchać całość a nie zmanipulowane i wyrwane z kontekstu fragmenty, to zobaczy, że jestem naturalną i bezpośrednia osobą. Podobnie jak w prowadzonej kampanii wyborczej.
Czy przygoda wyborcza to wstęp do wyborów krajowych? Do sejmu czy senatu?
- To nie przygoda, tylko ciężka praca. Mam dużą pokorę wobec losu. Nigdy nie planowaliśmy z żoną nawet urlopów. Zawsze musieliśmy być elastyczni. Nawet o wyjeździe do Mołdawii zadecydowaliśmy w jeden dzień. Taka praca i pewnie już taki nasz los…
A gdyby się nie udało z PE? Co, jeśli się nie uda? Powrót do służby?
- Każde miejsce może dać mandat, bo decyduje liczba głosów. To, że nie mam pierwszej pozycji na liście, jest tylko dowodem na to, że nie podlizywałem się nikomu i nie brałem udziału w politycznych targach. Dzisiaj pewnie żaden z kolegów szturmanów nie wziąłby mnie na realizację, bo pewnie nie przeskoczyłbym tak sprawnie, jak kiedyś przez płot, ale mam wiedzę i doświadczenie, które przydałyby się w PE.
Wróćmy na chwilę do pańskiej kariery policyjnej... Przypomnijmy, że pracował pan również pod przykryciem, wchodząc w grupy przestępcze. Jakie najciekawsze zdarzenie z tego okresu mógłby pan przytoczyć naszym czytelnikom?
- To temat na długą książkę, której pewnie nigdy nie napiszę. Brałem udział chyba we wszystkich największych sprawach... Było wiele sytuacji śmiesznych, ale i niebezpiecznych. Pracowałem również za granicą dla innych policji, stąd nie mogę mówić o szczegółach. Ale kiedyś przez długi czas mieszkałem z płatnym zabójcą. Od tamtego czasu mam sentyment do swojego grubego karku, bo chyba uratował mi życie. Mój „kolega” przy wódce przyznał mi się kiedyś, że jednej nocy stał nade mną przez ponad godzinę z nożem w ręku i zastanawiał się, czy da radę odciąć mi głowę. Zrezygnował z powodu rozmiarów mojego karku. Co ciekawe, zarejestrowały to kamery, a mnie się udało zgromadzić potem dowody innych jego zbrodni. Został aresztowany i dostał dożywocie. No i chyba nie uważa mnie już za swojego kumpla… Jak widać, szczupła sylwetka nie zawsze oznacza zdrowie (śmiech).
Jako były „przykrywkowiec”, szef jednej ze służb specjalnych, mógłby pan spokojnie odnaleźć się w biznesie. Wielu pana kolegów tak zrobiło, zakładając własne firmy doradcze, wywiadownie albo zajmując się bezpieczeństwem w dużych koncernach.
- Pieniądze to nie wszystko. Nie wstąpiłem dla nich do policji. Gdy zostawałem w 1992 roku funkcjonariuszem, pensje były nędzne, ale był to czas euforii związanej z tworzeniem nowych służb demokratycznego państwa. Dlatego już na trzecim roku studiów oficerskich trafiłem na praktyki do biura „pezet” zajmującego się przestępczością zorganizowaną. Wciągnęło mnie to. Mam to we krwi. Inna praca? Biznes? Znajomi wiedzą, że potrafię się targować, negocjować i coś tanio kupić, ale marny ze mnie sprzedawca. Na razie nie widzę się też w roli przedsiębiorcy. Choć nie wiem, co przyniesie przyszłość. Po odejściu z CBA byłem rekrutowany przez duży amerykański koncern, ale wybrałem jednak kontrakt w Mołdawii. Bo pracując w instytucjach unijnych czy jako doradca premiera Mołdawii także działałem na rzecz naszego kraju. A nowe polskie władze nie korzystały z mojego doświadczenia. No, ale jeśli chodzi o kadry, w tym policjantów, to nasz kraj zachowuje się jak bardzo bogate państwo. Płacimy emerytury czterdziestokilkuletnim ludziom i wypluwamy ich z systemu, często ze względów osobistych czy politycznych.
To prawda, że ciąży na panu wyrok śmierci wydany przez polską mafię?
- Pewnie niejeden…
Po ataku radnego PiS na policjanta w Busku-Zdroju twierdził pan, że napastnik organizował spotkania wyborcze Patryka Jakiego. Wiceminister zapowiedział, że pozwie pana do sądu. Tryb wyborczy sprzyja takim starciom. Otrzymał pan już pozew?
- Typowa reakcja „uderz w stół, a nożyce się odezwą”. Nie mogę się doczekać, a tu mijają kolejne dni i nic! Patryk Jaki chyba nie ogarnia tragizmu całej sytuacji i tego, że w tym dniu miał spotkanie wyborcze w miejscowości, gdzie zwolennik PiS usiłował zasztyletować dwóch policjantów, a wcześniej agitował do tego spotkania! W jakim kraju my żyjemy? Radni, sympatycy wiceministra sprawiedliwości chodzą po mieście w biały dzień z nożami kuchennymi?! Jako policjanta szlag mnie trafia…
Pytałem o pozew nie bez kozery. Zna pan już chyba wszystkie polskie prokuratury? Nie mylę się?
- Wcześniej znałem je jako świadek „incognito”, czyli zeznający anonimowo przeciwko członkom zorganizowanych grup przestępczych. Ale czasy, jak widać, się zmieniają. Prokuratorzy i policjanci, którzy walczyli kiedyś z mafią, są teraz ścigani, a przestępcy z grupy pruszkowskiej piszą książki i chwalą obecną władzę… Niestety, cierpi na tym moja rodzina, moi byli podwładni i przyjaciele. Moja starsza córka miała 19 lat, gdy wypytywano ją w katowickiej prokuraturze o wydarzenia sprzed trzech, czterech lat. Bardzo przeżyła to przesłuchanie. Zrezygnowała po nim z marzeń o pracy w Straży Granicznej i odwiodła swojego chłopaka od wstąpienia do policji; taką traumę to w niej wywołało. Jest taka zasada, że rodziny się nie przesłuchuje, bo nie dostarcza wartościowych dowodów, nie zeznaje. Nigdy bym się nie zgodził na przesłuchiwanie żony „Słowika” czy dzieci innych członków grup przestępczych. To bez sensu. Czasem śmieję się, że jestem już gotów do beatyfikacji, bo nie ma chyba człowieka bardziej prześwietlonego niż ja. Przez blisko cztery lata niczego, biedaczyska, na mnie nie znaleźli.
Wierzy pan w to, co mówi Wojciech J. na temat tzw. seksafery podkarpackiej? Najpierw zabrano mu z sejfu nagranie, a później inni agenci próbują je odkupić za jego pośrednictwem. Nie wszystko w tej historii brzmi logicznie.
- Nie wszystko wyglądało dla mnie wiarygodnie, dopóki nie obejrzałem programu „Czarno na białym”. Okazało się, że CBA od początku próbowała z J. robić wariata. To stara metoda, jeszcze z czasów SB i ona w CBA jest stosowana. Weźmy agenta, który pisał o związkach Ernesta Bejdy z osobą od reprywatyzacji w Warszawie. Podobny mechanizm spotkał agentów, którzy tuż przed moim odejściem ujawnili przecieki z Biura. Osoba za to odpowiedzialna została przywrócona do pracy, a oni wyeliminowani.
Szef delegatury w Lublinie ujawnił aferę na miarę tej starachowickiej, gdzie agent zaprzyjaźniony z władzą ostrzegł figurantów o podsłuchach. Ta osoba ma się świetnie, a po dyrektorze nie ma śladu. Tutaj, w tej sprawie CBA nie przewidziało jednak, że agent wszystko nagrywał, a nagrania potwierdzają jego wersję. Wiemy też, że miał uprzywilejowaną pozycję w Biurze. Miał bardzo duże uprawnienia i zajmował się poszukiwaniem „haków”. Nie interesują mnie same seks-nagrania, ale widzę problem, bo nasze państwo po prostu nie działa. CBA nie jest po to, żeby zajmować się błahymi sprawami, ale by patrzeć władzy na ręce. Zamiast tego interesuje się opozycją.
Uważa pan, że te taśmy kiedyś wyciekną do mediów? To również byłaby kompromitacja służb. Nie uwierzę, że kiedy pan kierował CBA, to nie mieliście kompromitujących materiałów na polityków różnych opcji. Ale one nigdy nie stawały się publiczne.
- Oczywiście, że nie ujrzą światła dziennego. Służby uzyskują różne informacje, ale ja zawsze dbałem, żeby takich materiałów nie wykorzystywano nielegalnie. Jedynym właściwym dla nich miejscem jest prokuratura. Cywilizowane państwa nie szantażują swoich obywateli, w tym polityków. A mam wrażenie, że taki jest cel szukania materiałów, o których mówi agent J. Jego historia nie wydaje się już tak niewiarygodna, jak na początku.
To nie jedyne taśmy, z którymi państwo polskie, służby sobie nie poradziły.
- Ma pan na myśli nagrania z Sowy i Przyjaciół? Oczywiście. Marek Falenta wyjechał z kraju, niezauważony przez służby dwa miesiące po tym, jak miał się stawić w zakładzie karnym. Przecież to farsa. Gdyby to się stało za moich czasów w CBA, to przedstawiano by to jako dowód, że stałem za nagraniami. Nie ma wciąż większości taśm, nikt ich nie szuka, ale słyszymy za to, że są nagrania z dzisiejszym premierem. Są w tej sprawie rosyjskie wątki, które opisują media i ciężko już to wytłumaczyć.
Jeśli sekstaśmy podkarpackie były na pograniczu polsko-ukraińskim, to - jak znam sytuację w służbach naszego sąsiada - jest prawie pewne, że są już w Rosji. Prawdopodobnie wiele ważnych osób w Polsce nie może spać spokojnie. To uderza w bezpieczeństwo państwa. Rosjanie nie planują bowiem akcji z miesiąca na miesiąc. Tam operacje krótkoterminowe przygotowuje się na trzy lata do przodu. Proszę sobie wyobrazić, co z taką wiedzą mogą zrobić.
Podkreśla pan kolejny raz, że CBA jest bardzo upolitycznione. Czy jest sens, żeby ta instytucja dalej działała w tej formie, czy też trzeba ją po prostu zlikwidować? Bo i takie pomysły się już pojawiają w przestrzeni publicznej.
- Upolitycznienie CBA jest faktem i nie jestem tu jakoś specjalnie odkrywczy. Jest to fatalne nie tylko dla przyszłości tej służby, ale głównie dla bezpieczeństwa naszego kraju. I stanowi poważne zagrożenie nie tylko dla przestrzegania międzynarodowych standardów antykorupcyjnych, ale przede wszystkim dla praw i wolności obywatelskich. Każdy niezależny ekspert międzynarodowy, który by przyjechał do Polski, aby ocenić nasz obecny system antykorupcyjny, już po uzyskaniu choćby pobieżnych informacji na temat politycznego rodowodu kierownictwa Biura, tego, jak wygląda polityczny nadzór i kontrola nad nim, wydałby taką samą opinię. Niewątpliwie uznałby, że to niezgodne ze standardami niezależności i apolityczności, zagraża prawom obywatelskim, efektywnemu zapobieganiu i walce z korupcją, a także może stanowić narzędzie do zwalczania opozycji politycznej. Wydałby jedyną możliwą rekomendację - głębokiej reformy lub likwidacji takiego biura. Ja również tak uważam. CBA powinno zostać poddane głębokiej reformie bądź zlikwidowane, jeżeli taka reforma okazałaby się niemożliwa. Co nie oznacza, że służba antykorupcyjna nie powinna w Polsce istnieć. Powinna, ale w nowej, ulepszonej, a przede wszystkim gwarantującej apolityczność i niezależność formie, w oparciu o prawdziwe wartości i zasady, a nie o powiązania polityczne czy koleżeńskie. Zresztą uważam, że cały sektor bezpieczeństwa państwa jest coraz bardziej nieefektywny i niewydolny. Narastający przez lata bałagan kompetencyjny, upolitycznienie i czystki kadrowe wpływają dramatycznie na bezpieczeństwo Polski. A system bezpieczeństwa powinien w przyszłości przejść bardzo poważną i gruntowną reformę.
Co świadczy o upolitycznieniu CBA?
- Mówię przede wszystkim o upolitycznieniu na poziomie kierownictwa Biura – polityk, były kandydat na posła partii rządzącej jest obecnie jego szefem. Mówię o silnym upolitycznieniu średniej kadry kierowniczej i jej totalnej deprofesjonalizacji, gdyż większość profesjonalistów została odsunięta lub usunięta ze służby. A stanowiska kierownicze zajmują osoby, które cieszą się zaufaniem partyjnych koordynatorów lub szefów tej służby. I wreszcie mówię o trwającym obecnie szerokim naborze do Biura, robionym pod linijkę ideologiczną i partyjną rządzącej partii. W rekrutacji i polecaniu do pracy biorą nawet udział znani, przychylni władzy dziennikarze. Oczywiście to wszystko jest podlane wysokim budżetem, olbrzymimi podwyżkami i nagrodami dla najwierniejszych. Taki prosty system budowania lojalności i wdzięczności. Taki przerażający chichot historii w tle z „nieomylną” PZPR i jej służbami. Ponadto trudno nie odnieść wrażenia, że Biuro koncentruje się głównie na opozycji politycznej. CBA nie posiada nawet profesjonalnego rzecznika prasowego, a rzeczywisty ośrodek decyzyjny, również kreujący politykę informacyjną - skądinąd daleką od obiektywizmu - to biuro koordynatora. Przy takim zabagnieniu polityką CBA na wielu poziomach jego funkcjonowania nie jest możliwa taka prosta zmiana czy reorganizacja – ot, zmiana szefa i już. Dowodem na to jest fakt, że sam będąc dotychczas jedynym apolitycznym szefem Biura, przez ponad sześć lat nie zdołałem w pełni go odpolitycznić po poprzednikach. Dziś mogę powiedzieć, iż jest to niemożliwe do zrobienia reorganizacją i prostymi zmianami personalnymi, choć wówczas myślałem, że udawało mi się kontrolować polityczne zapędy niektórych funkcjonariuszy. Brak apolityczności i brak niezależności służby antykorupcyjnej jest jedną z głównych przesłanek za jej likwidacją bądź głęboką reorganizacją, jakbyśmy tego nie nazywali.
Sugeruje pan, że CBA jest obecnie narzędziem w rękach polityków?
- Ależ oczywiście. Wszyscy to wyraźnie widzą. Jest kierowane przez byłego kandydata PiS do sejmu, a nadzór nad nim sprawuje jego dwóch bliskich kumpli i byłych szefów, a to z kolei politycy o silnym temperamencie i stosunkowo niewielkiej zdolności do obiektywnego postrzegania świata, dość radykalni w realizowaniu programu swojej partii. Wszyscy oni byli przez ostatnie lata aktywnymi pracownikami bądź współpracownikami PiS. Na dodatek ci koordynatorzy mają niespotykane dotychczas i szerokie kompetencje, jeżeli chodzi o możliwość ingerowania w bieg prowadzonych spraw, czy też zapoznawania się z nimi. Rozporządzenie kompetencyjne Prezesa Rady Ministrów, na podstawie którego pełnią swoją funkcję, jest - moim zdaniem - niekonstytucyjne, gdyż jest o wiele szersze niż same kompetencje premiera. Mogą więc ingerować i zapoznawać się ze wszystkimi materiałami niejawnymi, również z informacjami o prowadzonych sprawach czy planowanych realizacjach, czego wcześniej nie mógł robić żaden z koordynatorów. Ja nigdy nie informowałem żadnego z koordynatorów o szczegółach spraw czy planowanej akcji. To sytuacja patologiczna i rodzi pytanie, czy pan Wąsik z wypiekami na twarzy znowu osobiście „odsłuchuje” podsłuchiwane rozmowy (śmiech)?
Czym to może skutkować? Że CBA w odpowiednim momencie może obrócić się przeciwko władzy, tej, która nadała mu takie kompetencje?
- Myli się ten, kto uważa, że to narzędzie do zwalczania tylko opozycji politycznej. Myślę, że coraz częściej będzie wykorzystywane w rozgrywkach wewnętrznych. Choć jeszcze kilka spraw przeciwko opozycji czeka na zdetonowanie w odpowiednim i dogodnym politycznie momencie…CBA jest dziś zarządzane ręcznie przez koordynatorów i tak, jak do tej pory, jest używane praktycznie tylko wobec opozycji. Kiedy ja byłem szefem Biura, zajmowałem się głównie przestępstwami rządzących, nie opozycji. Proszę mi pokazać przykłady poważnych kontroli oświadczeń majątkowych obecnych ludzi władzy. Tymczasem były sygnały medialne, że oświadczenie majątkowe samego koordynatora budziło wątpliwości, co do sposobu jego wypełniania. Myślę, że po 2,5 roku kończy się pewne paliwo i możliwości szukania haków, nękania i prowadzenia spraw wobec opozycji. Coraz częściej powinny pojawiać się nowe sprawy, będące wynikiem konfliktów w obozie rządzącym i zwalczania się różnych frakcji.
Co będzie po dobrej zmianie? Które procesy zapoczątkowane przez PiS chciałby pan odwrócić, które da się odwrócić, a których nie?
- Będzie potrzebne oczyszczenie. Odkamienienie służb specjalnych i oczyszczenie z zielska policji. Nieprzypadkowo są to określenia zbieżne z nazwiskami pewnych osób. Część kadr jest zepsuta, a służby są skrajnie upolitycznione. Tylko profesjonalizm i apolityczność, które są w cywilizowanych krajach standardem, zapewnią odpowiednie funkcjonowanie służb. Nie pamiętam nawet, kiedy widziałem publiczne wystąpienie ministra koordynatora. Chyba ostatni raz w Białobrzegach, kiedy zadawałem mu pytania. Ważne jest, kto zarządza naszymi służbami, czy osoby chore powinny to robić, czy zastępca ministra koordynatora powinien zachowywać się jak rzecznik w mediach społecznościowych. Myślę, że czeka nas dogłębna modernizacja służb specjalnych, policji, możliwe, że ze zmianami niektórych kompetencji. Trzeba też będzie zmienić przepisy, żeby te instytucje nie stawały się łupem partii politycznych.
Ma pan porównanie Polski i Mołdawii, a jednak używa wobec obecnej władzy tak mocnych słów, jak „antyobywatelska” czy „antydemokratyczna”. Czy to nie jest zbyt duża przesada?
- Mówię to z bólem, ale tak jak dzisiaj Mołdawia nie może wstąpić do UE, tak i Polska, gdyby była dziś poza wspólnotą, nie zostałaby do niej przyjęta. W Europie mówi się o tym coraz głośniej. I powiedzmy sobie szczerze - cholernie przykro jest tego słuchać. Wcześniej nie było u nas idealnie, ale teraz mamy całkowicie zdemolowane państwo i iście mołdawskie problemy z zawłaszczeniem instytucji publicznych przez jedną partię. W Mołdawii jest wielka korupcja w sądach, a u nas atak na ich niezawisłość.
Czy jest coś, za co pochwaliłby pan rząd PiS-u?
- Propaganda…
MATERIAŁ WYBORCZY FINANSOWANY ZE ŚRODKÓW KKW KOALICJA EUROPEJSKA PO PSL SLD .N ZIELONI