Odpowiedzi poszukuje również bohaterka monodramu: „Mój boski rozwód” autorstwa Geraldine Aron. Angela należy do grona kobiet po czterdziestce, którą po latach małżeństwa porzuca mąż dla tej drugiej, oczywiście młodszej. Tkwiła w pajęczynie kłamstw od dłuższego czasu, ale oślepiająca zdrowy rozsądek miłość, zmuszała ją do przyjmowania za prawdę niby to służbowych wyjazdów męża. Nagle zostaje sama. Nie może liczyć na córkę, która wyprowadza się do narzeczonego. Matka bardziej przytłacza Angelę, aniżeli dodaje otuchy. Jedynymi powiernikami bohaterki są pies, telefon zaufania i doktor, do którego kobieta zgłasza się z urojonymi dolegliwościami.
Tak przedstawiona historia zdaje się być zapowiedzią przygnębiającej sztuki na jesienny wieczór. Nic bardziej mylnego. W trakcie 1,5 godzinnego monodramu śmiechom publiczności nie ma końca. Wszystko to za sprawą znakomitej gry aktorskiej Izabeli Brejtkop, która wciela się w rolę Angeli. Aktorka daje odczuć widzowi pustkę, jaka towarzyszy porzuconej kobiecie. Izabela Brejtkop jednocześnie wzrusza i bawi. Niewiarygodnie skupia uwagę widza, ani na chwilę nie pozwala mu się nudzić. Stworzyła postać Angeli, która po rozwodzie nie zatraciła radości i dystansu do samej siebie. Aktorka odgrywa główną bohaterkę, ale w trakcie monodramu wciela się również w inne postaci, jak chociażby w zagraniczną asystentkę swego lekarza. Te karykaturalne przedstawienia innych osób nie tylko urozmaicają sztukę, ale przede wszystkim ukazują kunszt warsztatu aktorki.
Zmienia się nie tylko bohaterka, ale i sceneria w jakiej przebywa. Za sprawą Izy Toroniewicz widz przenosi się ze skromnego, przyciemnionego pokoju do wyuzdanych pomieszczeń sex shopu. Zarówno sceneria, gra świateł, jak i monologi aktorki wpływają na bardzo intymny, kameralny nastrój. "Mój boski rozwód" w reżyserii Zbigniewa Rybki to wartościowa komedia, która nie tylko bawi, ale i niesie głębokie prawdy w doskonałych monologach Izabeli Brejtkop. To sztuka o życiu po rozwodzie, samotności, dystansie do świata i drugiej szansie na szczęście.