Z walką Radomiaka o awans do pierwszej ligi było dotychczas jak z legendą o mieczu z kamienia. Nikt nie mógł go wydobyć, aż w końcu przybył król Artur, który spełnił przepowiednię. Podobnie było z Dariuszem Banasikiem w Radomiu. Wejść do pierwszej ligi próbowało wielu: Jacek Magnuszewski, Verner Licka, Robert Podoliński, Jerzy Cyrak i Grzegorz Opaliński. Dopiero Banasikowi udała się ta sztuka i... tak jak Artur, został królem.
„Kolejny trener na czwarte miejsce”
Początki nie były jednak łatwe. Skoro odwołałem się do ludowych podań, to odwołam się również do znanego piłkarskiego powiedzenia: jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A ostatni „mecz” Dariusza Banasika przed przyjściem do Radomiaka, to spadek z Pogonią Siedlce do drugiej ligi. Nic dziwnego, że kiedy podałem informację o tym, że szkoleniowiec obejmie zespół z Radomia, nikt nie pamiętał już jego awansu na zaplecze ekstraklasy i ćwierćfinału Pucharu Polski ze Zniczem Pruszków. Mówiło się tylko o tym, że nie zdołał wywalczyć promocji z Zagłębiem Sosnowiec, a potem spadł z ligi ze wspomnianą Pogonią.
W każdym razie moje doniesienia wywołały falę komentarzy, które były – lekko mówiąc – niezbyt optymistyczne. „To chyba jakieś żarty”, „ma więcej porażek niż zwycięstw”, „kolejny trener na czwarte miejsce”, „witaj trzecia ligo”, „nie wstyd wam, włodarze?” - to krótki przegląd komentarzy pod tekstem. Oczywiście byli też optymiści, były osoby, które zwlekały z oceną na pierwsze efekty pracy, ale obydwie grupy stanowiły zdecydowaną mniejszość. Reasumując: nim trener Banasik zaczął pracę, miał już sporą presję na karku oraz bagaż zwątpienia na plecach. Po nieudanych próbach awansu i słynnym „wuefiście z Poznania” ciężko było zdobyć zaufanie kibiców.
http://www.cozadzien.pl/sport/jakie-sa-plany-transferowe-radomiaka/56242
Dariusz Banasik szybko jednak zaczął zjednywać sobie fanów. Wprawdzie w pierwszym meczu w mało przekonującym stylu Radomiak pokonał beniaminka, Skrę Częstochowa, ale po trzech spotkaniach pozostał niepokonany. Po czwartym pozostała opinia, że „Zielonych” w Grudziądzu po prostu oszukano, więc efektowna wygrana nad Olimpią Elbląg tylko podbudowała tezę, że „nie taki Banasik zły, jak go malują”. Koniec końców jednak nawet mimo wyjazdowych niepowodzeń, radomska drużyna dzięki efektownej grze u siebie podobała się fanom, a zdobywane dzięki temu punkty plasowały Radomiaka w czołówce tabeli. Czyli wszystko szło nieźle...
Z piekła do nieba
… do czasu. Porażka w Środzie Wielkopolskiej fanów Radomiaka nie załamała, ale już wpadki z Elaną Toruń i Widzewem Łódź sprawiły, że znów zapanowało zwątpienie. Trener Dariusz Banasik zastał pierwszy kryzys. Jego źródła upatrywano m. in. w ustawieniu 3-5-2, które działało z losową skutecznością. Doszło do tego, że zaledwie 1500 fanów oglądało mecz z byłym pracodawcą szkoleniowca, Pogonią Siedlce. Mecz, w którym trener po raz pierwszy mógł znaleźć się nad przepaścią. Albo i w nią spaść, bo przy wyniku 1:2 zanosiło się na trzecią ligową porażkę z rzędu. A podobno trzy porażki z rzędu kończą się zwolnieniem. Taki scenariusz zajrzał też w oczy trenerowi Radomiaka. - Momentem, w którym czułem, że mogę stracić pracę były porażki z Elaną i Widzewem. Wcześniej nie zdarzało nam się, żeby przegrać dwa mecze z rzędu. Potem był bardzo trudny mecz z Pogonią Siedlce, który do przerwy przegrywaliśmy. Powiem szczerze, że bałem się tego meczu, bo to była Pogoń, w której pracowałem. Stanęliśmy wtedy na wysokości zadania, z przegranego meczu wyciągnęliśmy zwycięstwo. To był moment kulminacyjny – albo w tę, albo w tę. Gdybyśmy wtedy nie wygrali, potem mieliśmy wyjazd i... mogłoby być różnie – przyznał sam zainteresowany.
http://www.cozadzien.pl/sport/prezydent-goscil-radomiaka-beda-zmiany-w-stypendiach/56269
Potem nadeszło wyjazdowe przełamanie w Tarnobrzegu oraz kapitalny występ w Stargardzie. Tam Radomiak wygrał po raz pierwszy w historii i to od razu 6:0. „Zieloni” wrócili na właściwe tory (już grając czwórką obrońców), Dariusz Banasik zyskał tytuł człowieka od przełamań. Później udało mu się złamać także „klątwę” sędziego Marcina Szczerbowicza (a awans to przecież przełamanie słynnej „klątwy Bońka” oraz „klątwy wiosny”). - Najlepszy moment sezonu zaczął się właśnie od Pogoni Siedlce. Mieliśmy chyba pięć zwycięstw, dwa remisy do końca rundy. Końcówka była w naszym wykonaniu taka, że przeciwnicy schodząc z boiska, cieszyli się z mniejszego wymiaru kary, albo z remisu. Trenerzy od razu mówili, że jesteśmy poza zasięgiem i to było miłe. Nie chodzi już nawet o wyniki, tylko o styl grania: dużo strzelonych bramek, gra ofensywna. Ja trochę się zmieniłem jako trener, bo zacząłem bardziej stawiać na ofensywę. Kiedyś uważałem, że drugą czy pierwszą ligę trzeba rozegrać dobrze w defensywie, teraz wykorzystałem potencjał ofensywny Radomiaka – ocenił trener Banasik.
Ostatecznie radomianie kończyli rundę jako lider rozgrywek, dodatkowo niepokonany od ośmiu spotkań. W tamtym momencie wielu skoczyłoby za Dariuszem Banasikiem w ogień. Zamiast strachu i obaw, w przyszłość patrzono z dużym optymizmem.
Miejsce w galerii sław
Wiosna w skrócie to małe turbulencje i szczęśliwe lądowanie, po którym – jak przystało na doskonałego pilota – były brawa. Brawa, skandowanie nazwiska, polewanie szampanem i wodą, można rzec, że koronacja. Nie obyło się jednak bez stresu, bo mecze Radomiaka, zwłaszcza wyjazdowe, zwykle były bardzo nerwowe. Ale szkoleniowca „Zielonych” nerwy tylko... motywowały. - Ktoś mi powiedział już na studiach, że bardzo dobrze działam pod presją. Wracając do tych starych dziejów, na egzaminach zdarzało się być słabiej przygotowanym od niektórych, a miałem lepsze wyniki, oceny. Uważam, że kiedy są emocje w meczu, jest tak samo, potrafię podjąć ciężkie decyzje. Ciężko mi siebie oceniać, ale każdy mówi, że bardzo dobrze sobie z tym radzę i może czasami presja jest mi potrzebna, żeby coś się zmieniło. W tym sezonie mieliśmy wiele przełamań, ja to często wykorzystywałem. Jedziemy do Błękitnych, mówię zawodnikom, że to dla nas wyzwanie, że nie strzeliliśmy tam bramki, że to musi być nasz mecz. Takie działania psychologiczne, zresztą, jeśli chodzi o to, staram się sam studiować psychologię. Głowa to jest połowa sukcesu.
http://www.cozadzien.pl/sport/radomiak-przejedzie-ponad-10-tys-km-gdzie-zagra-w-1-lidze/56320
Wraz z końcem kwietnia Dariusz Banasik przełamał kolejną klątwę. Jako pierwszy trener od czasów Jacka Magnuszewskiego przetrwał kwiecień, w którym następcy „Magnolii”, jak i ostatecznie on sam, tracili pracę. Aż strach o tym wspominać, ale pochodzący z Łęczycy szkoleniowiec to dopiero czwarty trener w XXI wieku, który przepracował w Radomiaku cały sezon. Podobnego wyczynu dokonali jeszcze Jerzy Rot, Zbigniew Wachowicz i Jacek Magnuszewski. Warto w tym miejscu dodać, że od sezonu 2000/2001 radomski klub aż 36 zmieniał szkoleniowców.
Dariusz Banasik stał się też członkiem elitarnego grona 11 trenerów, którzy zdołali wywalczyć z Radomiakiem awans. W tej grupie znajdziemy Józefa Antoniaka, Leszka Krzysiaka czy Włodzimierza Andrzejewskiego. Jak przyznaje sam zainteresowany, praca w Radomiu wiele go nauczyła. - Jako trener jestem bardziej doświadczony tak jak z każdą kolejną pracą. Nauczyłem się radzenia sobie w pewnych sytuacjach. W Radomiaku zacząłem spokojniej podchodzić do pewnych rzeczy. Kiedyś chciałem zrobić wszystko, a czasami trzeba trochę przymknąć oko, porozmawiać z zawodnikami, a mniej treningów robić, podejść indywidualnie. Nauczyłem się też współpracować z działaczami, bo czasami na linii klub-trener iskrzy, są różne koncepcje, ale trzeba pójść na kompromis. W pewnych momentach zaczęliśmy się dogadywać, każdy szedł w jednym kierunku, a nie oddzielnie i to też spowodowało, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy – wyznał trener z Łęczycy.
"Nie wolno się, w żadnym momencie, poddać"
Bez wątpienia osoba Dariusza Banasika będzie w Radomiu owiana małą legendą. Po części przez fakt wspomniany na początku – że wielu próbowało, a to jemu się udało. Po części też dlatego, że poza nim tylko pięciu trenerów zdołało wprowadzić „Zielonych” na tak wysoki poziom. Wreszcie także dlatego, że Radomiak za jego kadencji w drugiej lidze prezentował się kapitalnie. Z Radomia uczynił twierdzę, gdzie gromił rywali, a gra zespołu i jego waleczność mogła się podobać kibicom. Przy okazji zaprzeczył kilku tezom – m. in. tej, że nie da się walczyć o nagrody z Pro Junior System i promocję jednocześnie.
http://www.cozadzien.pl/sport/dariusz-banasik-chce-zostac-w-radomiaku/56171
Potwierdził także cechy, którymi wyróżniały go przed przyjściem do Radomiaka. Świetnie wpłynął na zespół, który scalił i uczynił rodziną. Sprowadził do klubu kilku bardzo dobrych zawodników, którzy wprost twierdzą, że gdyby nie Banasik, nie byłoby ich w Radomiu. Przed byłym trenerem Legii bardzo ciężki test, bo w Polsce szkoleniowcy często padają ofiarą swojego sukcesu. Kibice i przede wszystkim włodarze klubu, muszą obdarzyć go jeszcze większym kredytem zaufania i cierpliwością, bo w pierwszej lidze nie zawsze będzie kolorowo. On sam zdaje sobie z tego sprawę i chce o sobie przypomnieć na zapleczu ekstraklasy. - Mam coś do udowodnienia w pierwszej lidze. Ja mam taką przesłankę dla trenerów. Byłem w bardzo trudnej sytuacji, rok temu chciałem zrezygnować w ogóle z piłki, miałem bardzo trudny okres, nie dałem rady podnieść zespołu, który przejąłem. Uważałem, że jest bardzo ciężko, natomiast podjąłem się strasznie trudnego zadania. Wielu trenerów nie dało sobie rady w Radomiu, a ja byłem w najgorszej sytuacji: przyszedłem w najgorszym dla siebie momencie. Powiedziałem sobie, że to jest wyzwanie, muszę pokonać sam siebie. Nie warto się poddawać, bo rok wcześniej chciałem rezygnować z pracy, a teraz cieszę się z awansu i zaraz będę w pierwszej lidze. Tak życie się układa, w naszym zawodzie jest tak, że porażki są wkalkulowane. Czasami nie od nas to zależy, czasami tylko od nas, ale nie wolno się, w żadnym momencie, poddać. Nawet jeśli się ma 10 punktów przewagi, tak jak Widzew, który skończył ostatecznie za nami. Nie ma zadowolenia, trzeba ciągle walczyć o swoje – powiedział trener Banasik.
Jedno jest jednak pewne – o ile przed niedawnym meczem z Pogonią siedleccy fani przypominali, że jest ojcem ich porażki, to w Radomiu stał się ojcem historycznego sukcesu. Pokazał, że potrafi wyciągać wnioski, uczyć się na błędach i je naprawiać. Przezwyciężać kryzysy i radzić sobie w podbramkowych sytuacjach. I choć łatwo o to nie będzie, jeśli tylko nie zgubi się po drodze, powinien zostać trenerem na lata. Takim, wokół którego Radomiak będzie mógł budować zespół i takim, który podobnie jak Tomasz Tułacz czy Marek Papszun stanie się symbolem tego, że w Polsce trenerzy też mogą liczyć na spokój i wsparcie w pracy. Przy tym wszystkim należy też jednak przestrzec samego zainteresowanego. Bo skoro wspomniałem, że na sukcesie można łatwo zatonąć, to wypada dodać, że równie łatwo można na nim spocząć.