Ostatnio podawałem statystyki, według których Radomiak - z wyjątkiem meczu z Rozwojem - pierwszy celny strzał oddawał średnio po 30 minutach gry. Tym razem było jednak "lepiej". Lider rozgrywek po raz pierwszy trafił w bramkarza w 49. minucie gry. Dopiero, kiedy Resovia objęła prowadzenie, piłkarze przypomnieli sobie reguły gry, które mówią jasno, że zwycięża ten, kto częściej trafi okrągłym kawałkiem materiału do dużego prostokąta za bramką. I tak naprawdę, nie wiadomo, czy ten strzał zaliczać jako celny, bo Dominik Sokół dobijając wpakował piłkę do siatki, a sędzia asystent wskazał spalonego. Ciężko jednak stwierdzić, czy na spalonym był zdaniem sędziego "Soczi" czy Martin Klabnik, który trafił w bramkarza. Jeśli założymy, że spalił Słowak, to pierwszym celnym uderzeniem była turlające się do bramki piłka po strzale Patryka Mikity w 62. minucie gry. 62 MINUCIE GRY. W każdym innym sporcie zespół, który nie potrafił stworzyć groźnej okazji przez ponad godzinę, nie miałby już o co walczyć. Piłkarze ręczni byliby już w drodze pod prysznice.
http://www.cozadzien.pl/sport/grali-pol-meczu-a-przegrali-caly-resovia-lepsza-od-radomiaka/55417
Tylko dlatego, że Resovia była równie słaba, Radomiak miał jeszcze o co walczyć. W relacji napisałem, że większe zagrożenie niż piłkarze stwarzają otwierające się drzwi do kabiny dla dziennikarzy. To prawda, bo wiele wskazywało na to, że prędzej nas tam przewieje, niż ktoś zdoła trafić do bramki. Co w takiej sytuacji można spartolić? Jak się okazało dwie sprawy. Po pierwsze - bezsensownie pociągnąć rywala za koszulkę tuż przy polu karnym. Po drugie - próbować bronić we własnej szesnastce z rękami uniesionymi jak "stój bo strzelam". Jeśli w taki sposób walczy się o jakiekolwiek ambitne cele, to skomentować to może tylko cytat z byłego trenera Śląska Wrocław, pochodzącego z Ołomuńca: "To nie jest drużyna, to są pozoranty!"
Kolektura stałych fragmentów gry
Trenera należy jednak usprawiedliwić, bo mając trudne zadanie i tak dostał kłody pod nogi. I nie były to pojedyncze drzewa, a cały las (nie, nie mówię teraz o piłkarzach). Nie dość, że zespół kompletnie nie spełniał jego założeń, co łatwo zgadnąć po przytoczonej wyżej statystyce strzałów, to jeszcze musiał przeprowadzać korekty najpewniej wbrew własnej woli. Sposobem poprzedników Radomiaka na Resovię były dośrodkowania. Tymczasem najlepiej centrujący piłki w pole karne zawodnik, Bruno Luz, wyeliminował się z gry częstymi faulami i cudem dokończył pierwszą połowę meczu. Ze skrzydłami nie radził sobie także Michał Grudniewski, więc na boisku pojawił się Dawid Jabłoński. Efekt? Ożywienie, ofensywne wejścia, istniała szansa, że wreszcie jakieś dośrodkowanie trafi w pole karne rywala. I co? Jabłoński schodzi z kontuzją. W którą stronę się nie ruszyć - droga zamknięta.
http://www.cozadzien.pl/sport/dariusz-banasik-trzeci-wyjazd-przegrywamy-po-karnym/55423
W jednym jednak się z trenerem Banasikiem nie zgodzę, a jest to także związane z dośrodkowaniami. Podczas konferencji prasowej szkoleniowiec odpowiedział mi, że po stałych fragmentach gry Radomiak stwarzał duże zagrożenie. Zwłaszcza w drugiej połowie spotkania, "Zieloni" mieli ogrom szans na strzelenie gola po rzucie wolnych czy rożnym. Sześć kornerów i 15 fauli rywali. Nawet biorąc pod uwagę, że połowa przewinień Resovii nadawała się na wrzutkę czy strzał ze stojącej piłki, wychodzi ok. 13 prób. Tymczasem jedyny celny strzał z rzutu wolnego to uderzenie Rafała Makowskiego, a jedyne groźne uderzenia to strzał Michała Kaputa (po rożnym) i Martina Klabnika (to zasługa dobrego zgrania piłki przez Macieja Świdzikowskiego). Można sobie szybko wyliczyć, że skoro tak, to w drugiej części gry skuteczność wykonywania stałych fragmentów gry wynosiła ok. 15 proc. - przy optymistycznym założeniu, że wykonano ich tylko 12.
http://www.cozadzien.pl/sport/nie-zrobicie-z-nas-debili-pilkarze-radomiaka-wysluchali-kibicow/55444
Wykonywał je oczywiście Adam Banasiak. Mogę iść o zakład, że przekazanie piłki każdemu innemu zawodnikowi w zespole, nawet Arturowi Haluchowi, skończyłoby się taką samą ilością udanych zagrań ze stojącej piłki. Nawet kierowca autobusu (pozdrowienia panie Marianie!) trafiłby w sześć czy siedem dużych obiektów w zielonej koszulce częściej niż dwa razy, mając piłkę ustawioną w dokładnym punkcie. Podsumowaniem niech będzie ostatnia próba. W polu karnym Resovii 10 piłkarzy Radomiaka, nawet bramkarz. Adam Banasiak, mający na koncie setki dośrodkowań ze stojącej piłki tej wiosny, posyła futbolówkę wprost w ręce golkipera rywali. Kurtyna. Nie da się wygrać meczu, jeśli najważniejszy element w tej lidze, wykonuje człowiek, który robi to jak maszyna losująca kulki w Lotto.
Sędzia pod eskortą
Nie wiem, co powiedział trener Dariusz Banasik do sędziego, ale sądząc po nastroju na konferencji prasowej, nie pomylę się, wskazując na cytat z klasyki polskiej kinematografii.
Po pierwszej połowie spotkania sędzia Marcin Bielawski został ochroniony przez piłkarzy, bo szarża sztabu szkoleniowego Radomiaka mogła przynieść fatalne skutki. Po drugiej połowie piłkarze "Zielonych" zmienili zdanie i tym razem to oni ruszyli z pretensjami do arbitra. Efektem tego była absurdalna sytuacja, w której na murawie musiała zameldować się ochrona, która otoczyła sędziów i eskortowała ich do szatni. Najpewniej był to jeden z niewielu przypadków w historii futbolu, kiedy ochroniarze musieli interweniować nie w przypadku agresji kibiców, a zawodników. Zapewne też niewielu arbitrów może się pochwalić tym, że osłaniano ich przed wściekłością piłkarzy, a nie fanów. "To je circus, to je skandaloza" - cytując innego zagranicznego szkoleniowca z Ekstraklasy.
Pechowi bracia
Warto jednak dodać, że nie tylko w Radomiu puszczają nerwy. W niedzielę będąc w Łodzi oglądałem mecz Widzewa z Pogonią, w którym cyrkowych elementów również było co niemiara. W pewnym momencie na gwizdy kibiców prowokacyjnym gestem odpowiedział Patryk Wolański. Bramkarz łodzian chwilę później stanął oko w oko z jednym z fanów, który wbiegł na murawę i ruszył do niego dziarskim krokiem. Zresztą ciekawostką jest fakt, że obydwa mecze sędziowali... bracia. Marcin Bielawski był arbitrem w Rzeszowie, a Mateusz w Łodzi. Obydwaj przeżyli zresztą chyba najgorszy dzień w pracy. Przeżycia Marcina już opisaliśmy, natomiast Mateusz zapomniał, że Adama Mójtę nagrodził drugą żółtą kartką i zreflektował się dopiero po chóralnym (i wulgarnym) przypomnieniu publiki. Zresztą i on podyktował karnego dla rywala zespołu walczącego o awans. Przypadek czy może podświadome połączenie?
http://www.cozadzien.pl/sport/misja-zapelnic-stadion-radomiak-sprzedaje-bilety-na-mecz-z-elana/55358
Święconki bez jajek
Kibice wymagają od piłkarzy Radomiaka Radom zwycięstwa w Wielką Sobotę. Nic dziwnego, bo stadion prawdopodobnie będzie wypełniony, a jak dobrze wiedzą piłkarscy fanatycy - wyjście na mecz w okresie sprzątania/szykowania do świąt to stopień najwyższego ryzyka w skali od spania na kanapie do trafienia wałkiem kuchennym w w żebra. Lepiej więc, żeby ważna wygrana piłkarzy jakoś usprawiedliwiła ten czyn. Piłkarze muszą więc stanąć na wysokości zadania, ale na wszelki wypadek mogą udać się rano ze święconką, żeby uzyskać wsparcie nie tylko z trybun, ale i z góry. Gorzej jednak, jeśli ksiądz oglądał mecz z Resovią i zapyta niektórych, co oni chcą święcić, bo w obecność jaj i kiełbasy szczerze wątpi...